poniedziałek, 22 października 2012

Koizumi Yakumo - Opowieść przy wtórze lutni


          Dawno temu, lat siedemset z górą, w zatoce Dannoura koło Shimonoseki (1) stoczono bitwę, walną rozprawę między dwoma rodami: Heike i Genji. Wtedy to ród Heike został doszczętnie rozgromiony, nie uszła żywa dusza, ni kobieta, ni dziecko, zginął także mały cesarz Antoku. Od tej pory przez kilkaset lat i wybrzeże, i morze tamtejsze mściwie nawiedzają upiory. Wspomniałem na innym miejscu, że na plaży się tam gnieżdżą dziwne kraby, krabami Heike zwane; mają one na skorupie wzór przypominający jakby zarys ludzkiej twarzy; mówi się, że to duchy rycerzy Heike. I dziś jeszcze na całym wybrzeżu można się nasłuchać i napatrzeć dziwów. W ciemne noce pojawia się tu nad wodą i skacze po fali mnóstwo błędnych ogni. Świecą błękitno, a rybacy zwą je piekielnymi ognikami. Kiedy ucichnie wiatr, słychać zawsze od morza hałas, jakby bitewną wrzawę. Dawniej upiory Heike poczynały sobie jeszcze natarczywiej. Okrążały wracające nocną porą łodzie, aby je zatopić, napastowały pływaków ściągając ich na dno. Aż w Akamagaseki pobudowano Świątynię Amidy (2), żeby je ułagodzić. Tuż obok, na brzegu, urządzono cmentarz, gdzie ustawiono pewną liczbę nagrobnych kamieni, a na nich wyryto imiona cesarza Antoku, topielca-samobójcy, oraz jego wasali. Odprawiano też co roku nabożeństwa na intencję zmarłych. Od czasu zbudowania świątyni i wystawienia nagrobków upiory Heike straciły nieco na mściwości, ale mimo to dawały czasem znać o sobie. Nie były widać jeszcze całkiem zaspokojone.

          Kilkaset lat temu żył w Akamagaseki ślepiec imieniem Hoichi. Słynął on z pięknej recytacji i mistrzowskiej gry na lutni (3). Już jako dziecko uczył się zasad gry na tym instrumencie, tak że kiedy wyrósł na młodzieńca, przeszedł nawet swych nauczycieli. Został zatem zawodowym muzykiem-recytatorem i wtórując sobie na lutni śpiewał przede wszystkim Opowieść o rodzie Heike (4), której zawdzięczał znaczną sławę. A już fragment o bitwie w zatoce Dannoura śpiewał tak, że, jak mówiono, sam diabeł by zapłakał! Z początku Hoichi był bardzo ubogi, wkrótce jednak trafił na dobrego protektora. Oto bonza ze Świątyni Amidy upodobał sobie słowa i melodię Opowieści i raz po raz przywoływał Hoichiego, aby słuchać jego gry i śpiewu. Na koniec, zachwycony wirtuozerią młodzieńca, ofiarował mu na stałe mieszkanie w świątyni. Hoichi wdzięcznym sercem przyjął gościnę. Dano mu do użytku pokoik, miał zapewniony nocleg i strawę, w zamian za to w każdy wolny wieczór kontentował bonzę grą na lutni.

          Pewnego letniego wieczoru poproszono bonzę do parafii na modły żałobne. Udał się do domu, który nawiedziło nieszczęście, zabierając z sobą nowicjusza. Hoichi został sam.
          Wieczór był gorący, więc dla ochłody wyszedł na przylegający do sypialni otwarty krużganek biegnący wzdłuż budynku. Rozciągał się stąd widok na tyły świątyni, na mały ogródek. Hoichi ćwiczyć zaczął na lutni, żeby skrócić sobie samotne czekanie. Nadeszła północ, a bonza nie wracał. Ale że duszno było jeszcze i w pokoju wytrzymać nie sposób, siedział wciąż Hoichi na zewnątrz. Nareszcie od tylnej furtki dały się słyszeć kroki. Przeszedł ktoś przez ogród, zbliżył się do krużganka i stanął na wprost siedzącego. Nie, to nie był bonza. Niski, srogi głos zawołał ślepca po imieniu, ostro i szorstko, jak samuraj giermka.
          - Hoichi!
          Kiedy wystraszony muzyk dłuższą chwilę nie odpowiadał, wołanie zabrzmiało znowu, rozkazująco, gwałtownie.
          - Tutaj! - odpowiedział z lękiem groźnemu głosowi Hoichi. - Jestem ślepy. Nie wiem, kto mnie woła.
          - Nie bój się niczego! - odparł nieznajomy, łagodząc nieco srogie brzmienie głosu. - Zatrzymałem się na postój w pobliżu świątyni, a przychodzę do ciebie z poleceniem. Pan, u którego w służbie pozostaję, wysoki dostojnik szlachetnego rodu, zatrzymał się właśnie w Akamagaseki wraz z orszakiem ludzi równie szlachetnego pochodzenia. Obejrzeć zamyślił miejsce bitwy w zatoce Dannoura i dziś ją właśnie odwiedził. Doszła doń wieść, że niezwykle biegle śpiewasz przy wtórze lutni opowieść o bitwie, i zapragnął cię usłyszeć. Nie zwlekając bierz instrument i spiesz ze mną na dwór, gdzie wypoczywają Ich Szlachetności.
          W owym czasie niełatwo ani bezpiecznie było odmówić prośbie samuraja. Włożył więc Hoichi sandały, wziął lutnię i poszedł za nieznajomym. Dłoń tamtego zakuta w żelazo, a przy każdym wielkim kroku brzęk słychać - zorientował się ślepiec, że przybyły zbroję ma na sobie, od stóp do głów. Zapewne jest rycerzem z przybocznej straży.
          Ochłonął już Hoichi z pierwszego przestrachu i pomyślał, że się los przecie do niego uśmiecha. Przypomniał sobie, że wysłannik wyraźnie mówił o dostojniku szlachetnego rodu, który chce wysłuchać gry ślepca, a jest bez wątpienia wybitną osobą. Zatrzymał się wreszcie samuraj i Hoichi wyczuł, że stoi przed wielką bramą, co mu się dziwne wydało. Nie pamiętał bowiem żadnej innej wielkiej bramy, oprócz tej w Świątyni Amidy.
          - Otwierać! - krzyknął samuraj.
          Po czym rozległ się szczęk rygla i obaj przybyli weszli do środka. Minęli pusty ogród i znów przystanęli u wejścia.
          Wysłannik głośno zawołał:
          - Hej, jest tam kto? Hoichiego prowadzę!
          I natychmiast dały się słyszeć szybkie kroki, odgłos rozsuwania drzwi, skrzyp okiennic i gwar kobiecych rozmów. Po sposobie mówienia i doborze słów poznał Hoichi, że to służebne jakiegoś bardzo wytwornego domu. Nie miał jednak pojęcia, dokąd go przyprowadzono. Brakowało zresztą czasu na rozmyślania. Przebył więc z pomocą sług kilka kamiennych stopni, na najwyższym kazano mu zzuć sandały. Dalej dłonie kobiece prowadziły go bez końca po polerowanych deskach; nie zdążył obliczyć, ile razy skręcał przy narożnych słupach, mijał wielkie nad podziw komnaty wyłożone matami, aż go wprowadzono do jakiegoś ogromnego, przestronnego pomieszczenia. Zebrało się tam, jak mu się zdawało, liczne grono dostojnych osób, szeleściły jedwabie niczym liście na drzewach. Posłyszał Hoichi ciche szmery rozmów, jakby głosy wielu ludzi, a i słowa, które doszły do jego uszu, znamionowały dobrze urodzonych. Kazano mu się rozgościć i podsunięto poduszkę do siedzenia.
          Muzyk począł nastrajać lutnię, gdy przemówił doń głos staruszki, w której odgadł ochmistrzynię.
          - Życzeniem Jego Wysokości jest, byś zagrał i zaśpiewał Opowieść o rodzie Heike.
          Jednakże odśpiewanie całej Opowieści trwa dobrych kilka wieczórów. Zebrał się Hoichi na odwagę i zapytał:
          - Cała Opowieść wymaga wiele czasu, od którego więc miejsca mam zacząć?
          - Śpiewaj o bitwie pod Dannoura - odparła kobieta - bo też ten fragment największą żałość budzi!
          Wytężył głos Hoichi i śpiewać począł o tragicznej bitwie morskiej. Z niesłychaną biegłością dobył ze strun instrumentu plusk spieszących się obłędnie wioseł i łodzi dążących przed siebie, świst strzał w powietrzu, krzyki ludzkie i tupoty, szczęk kling po hełmach i odgłosy padania ciał w morze. W czasie każdej pauzy słyszał Hoichi szmer pochwał.
          - Cóż to za wyborny muzyk i recytator!
          - I w moich stronach lepszego nie słyszałem!
          - W całym kraju bieglejszego się nie znajdzie!
          Nabrał też Hoichi pewności siebie, grał i śpiewał, jeszcze lepiej niż przedtem, o ile to możliwe.
          Zaległa wokół niego cisza coraz większa, pełna zachwytu. Tylko na koniec, kiedy zaczął śpiewać o losie słabych i pięknych kobiet, o smutnym kresie życia dzieci i niewiast, o Nii-no-amie, która z małym cesarzem w objęciach skacze w fale i tonie, całe audytorium wydało okrzyk bolesny, płacz wybuchnął i lament, tak szalony i żarliwy, że sam śpiewak się zadziwił i przestraszył zamieszania, wywołanego jego grą.
          Zawodzenia i szlochy wreszcie umilkły i w ponownej ciszy usłyszał Hoichi po raz drugi głos staruszki:
          - Doszły mnie wprawdzie słuchy, że jesteś mistrzem w grze na lutni i że w recytacji nikt ci dorównać nie może, ale sądząc z tego, cośmy dziś wieczór słyszeli, nie masz równego sobie w całym świecie. Jego Wysokość jest zadowolony i nie pozostawi cię bez nagrody. Oto jego słowa. Od dziś począwszy przez sześć kolejnych wieczorów życzy sobie gry twojej słuchać, a potem zapewne uda się w powrotną drogę. Tak więc, przyjdź tu jutro o tej samej porze. Ten sam samuraj na spotkanie ci wyjdzie. I jeszcze jedno mam ci przykazać: nie śmiesz nikomu wspomnieć, że Jego Wysokość tu przebywa. Podróżuje bowiem incognito i zabrania o tym mówić komukolwiek. Możesz teraz wracać do świątyni.
          Hoichi gorąco podziękował. Kobiety poprowadziły go do wyjścia, gdzie czekał na niego samuraj i odprowadził do domu. Przywiódł go przed tylną furtkę i pożegnał. Choć nastał już świt, nikt w świątyni nie spostrzegł nieobecności ślepca. A bonza, który wrócił bardzo późno, przekonany był, że podopieczny już się położył.
          Wyspał się Hoichi do południa. Ni słowem nie wspomniał o dziwnej przygodzie. Kiedy ciemność zapadła, koło północy, zjawił się samuraj i poprowadził Hoichiego przed szanowne grono słuchaczy. Znów grał Hoichi i śpiewał, i osiągnął sukces jak ubiegłego wieczoru. Za drugim razem jednak w świątyni przypadkiem zauważono, że go nie ma. Kiedy Hoichi powrócił nad ranem, wezwał go bonza i tonem łagodnego wyrzutu rzekł:
          - Słuchaj, Hoichi! Bałem się o ciebie. Nie widzisz, więc niebezpiecznie chodzić samemu o tak późnej porze. Dlaczegoś mi nie powiedział, że wychodzisz? Dałbym ci przecież służącego do pomocy. No, a gdzie byłeś?
          Hoichi zaczął się wykręcać.
          - Naprawdę bardzo przepraszam. Miałem po prostu coś do załatwienia i o innej godzinie nie znalazłem jakoś czasu.
          Zrozumiał bonza, że Hoichi coś ukrywa, ale bardziej się zdziwił, niż rozgniewał. Czuł, że dzieje się coś złego i niezwykłego. Pewnie Hoichiego zły duch jaki zwodzi i oszukuje. Bonza o nic już nie pytał, tylko nakazał w tajemnicy sługom, żeby ślepca pilnowali i gdyby wybierał się gdzieś nocą, poszli za nim.
          Następnego wieczoru zobaczyli służący, jak Hoichi wychodzi, zapalili zaraz lampion i ruszyli za nim. Padał deszcz, tak więc nim doszli do ścieżki, stracili go z oczu. Hoichi musiał, widać, bardzo się spieszyć, co zważywszy jego ślepotę, zdało się tym dziwniejsze, bo i droga grząska była i rozmokła. Szli słudzy ulicą i kolejno wstępowali wszędzie, gdzie by mógł wejść ślepiec, ani jednego domu nie pomijając. Nikt jednak o niczym nie wiedział.
          Zawróciwszy zdziwili się niezmiernie, słysząc spośród mogił przy Świątyni Amidy głośne dźwięki lutni. Wkoło ciemności nieprzeniknione i tylko jak zawsze błędne ogniki w powietrzu. Wbiegli jednak między groby. Przyświecając sobie lampionem odnaleźli grającego. Siedzi oto Hoichi samotnie na deszczu przed grobem cesarza Antoku, uderza w struny lutni i śpiewa pieśń o bitwie w zatoce Dannoura. A za nim i wokół niego, i na wszystkich grobach błyszczą ognie, jakby kto świece ustawił. Żadne ludzkie oczy nie widziały chyba dotąd tak wielkiej liczby diabelskich ogników.
          - Panie Hoichi! - wołają słudzy. - Nie daj się oszukać! Ciebie omamili!
          Ale Hoichi najwyraźniej nie słyszy. Coraz mocniej uderza w struny, coraz silniejszym głosem śpiewa pieśń o bitwie.
          Przypadli doń słudzy i krzyczą mu prosto do ucha:
          - Wracaj, panie Hoichi, natychmiast razem z nami!
          On jednak odpowiada im karcąco:
          - Jeśli w taki sposób przeszkadzacie dostojnemu zgromadzeniu, nie możecie oczekiwać pobłażania!
          Słudzy, choć im nieswojo, wybuchają śmiechem. O, niechybnie Hoichi został omamiony! Chwytają go więc, podnoszą, siłą przymuszają do pośpiechu i prędko prowadzą na powrót do świątyni. Niezwłocznie, na bonzy zlecenie, przebierają go w suche ubranie, karmią i poją. Potem każe mu bonza wyjaśnić najdokładniej swoje niezwykłe zachowanie. Hoichi długo zwleka. Na koniec widząc, że dobrego bonzę zdziwił i rozgniewał swym postępowaniem, postanawia już nic nie skrywać i opowiada, jak się rzecz miała, od pierwszej wizyty samuraja począwszy.
          - Ach, biedaku! - mówi bonza. - W jakże wielkim niebezpieczeństwie się znajdujesz! Szkoda doprawdy, żeś mi się wcześniej nie zwierzył. Grasz nader świetnie i dlategoś popadł w takie tarapaty. Otóż sądzę, że wiesz już, iż nie byłeś w żadnym ludzkim domu, lecz spędzałeś noce na cmentarzu wśród grobów rodu Heike! Tam cię dzisiaj słudzy odnaleźli siedzącego na deszczu przed mogiłą cesarza Antoku. Wszystko, coś brał za prawdę, było omamieniem, a faktem to tylko, że upiór przybył po ciebie. I jeśliś go raz posłuchał, jesteś w jego mocy. Skoro do tego doszło i dalej będziesz posłuszny marom, rozszarpią cię na kawałki. Tak czy inaczej, wcześniej lub później cię uśmiercą! Ja, niestety, nie mogę dziś z tobą pozostać, znowu mnie poproszono o modły żałobne. Lecz nim pójdę, wypiszę na twoim ciele wersety z sutry, one cię obronią.
          Zanim słońce zaszło, bonza i nowicjusz rozebrali Hoichiego do naga, wzięli pędzle i na jego piersi, na plecach i głowie, na twarzy i szyi, a także na rękach, nogach i podeszwach stóp, słowem na całym ciele, wypisali wersety z sutry Hannyashingyou (5).
          Kiedy skończyli, bonza powiedział:
          - Jak wieczorem wyjdę, idź zaraz do krużganka i czekaj. Upiór na pewno przyjdzie cię zawołać. W żadnym wypadku nie wolno ci się ruszać ani odezwać. Siedź cicho i bez ruchu! Tak jak na medytacjach! Bo jeśli się poruszysz albo najlżejszy hałas spowodujesz, upiór rozszarpie cię na sztuki! Nie wolno ci się lękać ani wzywać żadnej pomocy. Bo też nikt ci pomóc nie zdoła. Jeśli mnie usłuchasz, niebezpieczeństwo minie i wszystko dobrze się skończy.
          Zapadł zmrok, bonza i nowicjusz wyszli. Siadł Hoichi w krużganku, jak mu przykazano, położył obok lutnię i trwał bez ruchu. Przeczekał tak ileś godzin, ani nie zakaszlał, ani nawet głośniej nie odetchnął.
          I wreszcie, słyszy zbliżające się po ścieżce kroki. Przybyły mija bramę, mija ogród, podchodzi do krużganka, staje przed Hoichim.
          - Hoichi! - woła niskim, srogim głosem.
          Ślepiec wstrzymuje oddech, wcale się nie porusza.
          - Hoichi! - woła głos surowo po raz drugi. I jeszcze raz, gwałtowniej.
          Hoichi siedzi nieruchomo niczym głaz.
          Głos szepce teraz:
          - O, nie odpowiada. Niedobrze... Gdzie się podział? Trzeba by poszukać.
          Zadudniły w krużganku ciężkie kroki, zbliżają się stopniowo, już tu są. Milkną. Potem na pewien czas - Hoichi czuł, jak mu serce bije, a ciało drży - zapadła cisza.
          Aż tuż obok niego rozległ się groźny szept:
          - Jest tu lutnia, a mistrz? O, tylko dwoje uszu widzę! Dlatego nie odpowiada. Choćby nawet chciał, to ust nie ma. Nic, nic nie zostało, prócz uszu. Zaniosę więc te uszy Jego Wysokości na dowód, że zrobiłem, co mogłem.
          W tym samym momencie poczuł Hoichi, jak żelazna dłoń szarpie go za uszy. Ach, cóż to był za ból! Lecz Hoichi głosu nie wydał.
          Ciękie kroki oddalają się przez ogród, na ścieżkę, milkną. Czuje ślepiec, że po twarzy cieknie mu krew lepka i ciepła, kapie na podłogę, ale nawet ręki nie podnosi.
          Przed wschodem słońca powraca bonza. Zdąża czym prędzej w stronę krużganka. Poślizgnął się na czymś lepkim i krzyknął głośno, bo widzi przy świetle lampionu, że to krew! Patrzy: siedzi Hoichi bez ruchu, a z ran mu krew płynie strumieniami.
          - O, biedny! - woła bonza. - Cóż to takiego?! Zranili cię?!
          Na głos bonzy opuszcza ślepca napięcie, wybucha nagłym płaczem. Opowiada głosem przerywanym, ze łzami, o nocnym zajściu.
          - Och, nieszczęsny Hoichi! - biada bonza. - A wszystko to przez moją nieuwagę! Moje niedopatrzenie! Wszędzie, na całym ciele, wypisałem wersety z sutry, a tylko uszy opuściłem! Zaufałem nowicjuszowi i nie sprawdziłem. To przede wszystkim moja wina. Nic na to nie poradzimy, trzeba teraz te rany jak najprędzej wyleczyć. Zdobądź się na odwagę, już cię upiory więcej gnębić nie będą.
          Po niedługim czasie z pomocą dobrego lekarza wygoiły się rany Hoichiego. Wieść o jego tragicznej przygodzie rozeszła się szeroko, przynosząc mu rozgłos. Wielu dostojników przybywało do Akamagaseki, aby wysłuchać gry ślepca. Nie żałowano mu też hojnej zapłaty, tak że w krótkim czasie stał się zamożnym człowiekiem. Tylko od czasu strasznego zdarzenia nadano mu przydomek "Hoichi Bezuchy" i pod tym to imieniem rosła jego sława.



          1 - Bitwa z zatoce Dannoura (prefektura Yamoguchi) w r. 1185 kończy długi okres wojen domowych i walki o hegemonię dwu rodów: Heike (ród Taira) oraz Genji (Minamoto). Ród Taira ponosi w tej bitwie ostateczną klęskę. Cesarz Antoku (1178 - 1185), osadzony na tronie przez swego dziadka Taira-no Kiyomori, miał w chwili klęski lat siedem. Obecny na okręcie podczas bitwy morskiej ginie wraz z babką Nii-no-amą śmiercią samobójczą, skacząc w morze (przyp. tłum.)
          2 - Amida - jeden z buddów panteonu mahajanistycznego, powołujący do raju dusze zmarłych.
          3 - Lutnia, w oryginale biwa - drewniany czterostrunowy instrument muzyczny. Akompaniament biwy towarzyszy śpiewnej recytacji, której treścią, podobnie jak w eposie rycerskim, były ważne wydarzenia, walki itp. Istnieli zawodowi recytatorzy i muzycy w jednej osobie, a ich kunszt ceniono wysoko.
          4 - Opowieść o rodzie Heike (Heike-monogatari) - obszerny poemat opiewający klęskę rodu Taira w bitwie w zatoce Dannoura.
          5 - Sutra Hannyashingyou - w sanskrycie obejmuje 600 tomów i stanowi rozważania na temat najgłębszego sensu buddyzmu i potęgi rozumu dążącego do absolutu. Spisana także w sanskrycie w formie skróconej, którą przełożono na język chiński. Ten to przekład znany był w Japonii i liczył 262 znaki pisma chińskiego.


Przełożyła Blanka Yonekawa

Opowiadanie znajduje się w antologii Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite z prozy japońskiej.

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe opowiadanie, ach ci japońce poza dziwnymi rzeczami potrafią tworzyć też ciekawe opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. opowiadanie sfilmowane;Kwaidan,czyli opowiesci niesamowite.

    OdpowiedzUsuń