Tytuł:
Mordercza katownia albo Zbójecki
barłóg w hrabiowskiej krypcie czyli Upiór i straceniec,
to jest Tajne duchy na statku
pirackim, alias Krwawa Nogawka czyli Cnota najlepszą przewodniczką albo
Dziewica z klasztoru i dom publiczny w Hiszpanii czyli Więzienna lampa i
Tajemniczy mordercy w pustym młynie pod czarnym lasem.
Rozdział I
Tajemnice starego pałacu
Smutku pełen, siedział w przepysznej
komnacie, w jednej z niezliczonych izb pałacu Barcelony, dostojny książę Pedro
de Rudibanera.
Żal to czy łzy wzruszenia targające
jego wnętrzności, czy może gniew tak ryczy tam oto we wrzeciądzach rozszalałego
wichru kwilącego zamkiem?
Starzec ciężko westchnął.
Pomordowani przodkowie snuli się
wokół w charakterze duchów, po korytarzach i na strychu grasowały straszydła. W
opuszczonym sadzie nie drgnął nawet listek.
– Gdzież się znajdujesz, córko ma? –
tak wzdychał ten opuszczony starzec. – Z pewnością już robactwo toczy
młodzieńcze ciało twe gdzieś w opuszczeniu!
Z tymi słowy popadł książę w głęboką
zadumę.
Koszmarna cisza rozgościła się wokół.
Tylko z ulic Barcelony przenikała do
świetlicy, poprzez tajne pod pałacem sklepienia, meluzyna i, przynosząc
odrażający fetor skwierczącego mięsa żywcem przez inkwizycję palonego kacerza,
czochrała starca biały włos.
Dziś właśnie mija dziesięć lat, jak
jedyna córka księcia przez cyganów została ukradziona.
Wtem, słucha, straszliwe uderzenie
gromu wstrząsnęło pałacem.
Komnatą w postaci ducha przeszła
pramatka rodu owego.
Równocześnie weszła do sieni dumnym
krokiem i z wyniosłym uśmiechem dama wysokiego wzrostu, lat około trzydziestu
pięciu, bardzo pięknej urody.
Była to nałożnica księcia, zły duch
tej rodziny.
Wydawało się, że sam diabeł za nią
stoi.
Widząc śpiącego księcia pogardliwie
się zaśmiała i wyszła.
Duch pramatki trzykrotnie okrążył
księcia i, żałośnie jęknąwszy, zniknął.
Nowe uderzenie gromu zbudziło księcia
z mocnego snu.
Oczy jego spoczęły na postaci, która
właziła tu przez okno.
Kim może być ten tajemniczy
mężczyzna?
Jest to Kurt, nieprawy syn księcia.
Książę Pedro był go przed dwudziestu
laty spłodził z Różeńką, robotnicą fabryki z Czerwonego Hamerszlagu, nie
troszcząc się dalej o losy uwiedzionej kochanki i swego pozamałżeńskiego syna,
który miał właśnie dwadzieścia pięć lat.
Kurt właśnie przychodzi domagać się
praw synowskich od swego zatwardziałego ojca.
W tym celu zmuszony jest wybrać noc i
drogę przez okno; portier go do pałacu nie wpuścił z powodu nędznego odzienia.
Wreszcie jest już tutaj, jakże się
cieszy, że oto padnie swemu ojcu do nóg.
Wtem znowu otwarły się drzwi sali i
weszła nimi raz jeszcze kochanka księcia.
Spieszyła księcia przebudzonego
objąć.
Z gniewem w sercu poznaje w niej Kurt
fałszywą wiarołomną, którą niegdyś gorąco kochał.
Teraz ją widzi, jak obejmuje jego
własnego ojca.
Zazdrość i miłość miotają jego
sercem, nie panuje nad sobą.
Wyciąga z cholewy szeroki nóż i
niczym drapieżnik rzuca się na łaszącą się do księcia kochanicę.
Gwałtowny zamach ostrym nożem – i przeraźliwy
krzyk przeszył pałac.
Wszystkich dziesięć palców zdradliwej
kochanki rozleciało się z głośnym hukiem po wszystkich kątach sali.
Także książę przeraźliwie krzyknął.
(…)
Rozdział VII
Zamurowana w trupiej piwnicy
Powróćmy znowu do barcelońskiego
pałacu.
Książę don Pedro, przebudzony hukiem,
otworzywszy swe oczy, ujrzał na podłodze leżący nóż, a u swych nóg w mdłościach
skręconą kochanicę.
Krwi wszak z uciętych palców widzieć
nie mógł, albowiem po pierwsze w komnacie było ciemno, a także same te palce
pod różnymi meblami się walały. Również Kurt uciekł oknem.
Tym niemniej książę, wystraszony, krzyknął.
W komnacie zaczęła się zbierać
służba.
Wraz z nią przybiegł główny zarządca
księcia Pedra de Rudibanery, niosąc w ręku list.
List ten pochodził z królewskiej
kancelarii i zawierał podpisane przez króla notarialne potwierdzenie testamentu
starego księcia, którym ów swój majątek po śmierci pozostawiał swej kochanicy,
a swój pałac i stajnie zakonowi Towarzystwa Jezusowego.
W tym testamencie brakowało tylko
książęcego podpisu.
Ta kochanka i jezuici wiedzieli o tym
testamencie, jak również i to, że dziś podpisany być ma i ostrzyli sobie już z
góry na tę spuściznę zęby.
W momencie gdyby książę swój
testament podpisał, chcieli go ci jezuici otruć, żeby tym prędzej móc
dziedzictwo objąć.
Nałożnica księcia także o tym
szczodrym nadaniu wiedziała, wszak również z nikim nie chciała się dzielić
spadkiem, zamierzając o ten pałac z jezuitami później się procesować.
O tym wszystkim wszakże jezuici
wiedzieli już dawno poprzez spowiednika tej kochanicy i czekali tylko okazji,
żeby także ją ze świata móc zgładzić.
Dziś nadeszła ta chwila, jak
zobaczymy.
Tuż za zarządcą wszedł do sali spowiednik
księcia, który również był spowiednikiem tej kochanicy, imieniem Elzewira de
Aldin.
Ta dama była z pochodzenia córką
jednej żebraczki, a później pakowała cygara w pewnej wielkiej madryckiej
fabryce, po czym wyszła za mąż za pewnego woźnicę hrabiego, od którego jednak
rychło uciekła stając się garderobianą wiedeńskiej księżny, gdzie ją poznał
zwycięzca Saracenów, właśnie powracający z wyprawy krzyżowej, Piotr Aldin. Choć
od dłuższego czasu był wdowcem, synowie nie zezwolili mu, żeby osobę niskiego
stanu pojął za małżonkę, tak więc uczynił ją tymczasem swoją kochanką. Hrabia
Aldin, podróżując z Elzevirą przez świat, zatrzymał się wszakże w Monte Carlo,
gdzie także przebywał stary książę don Pedro, szukający straconej córki. Jej
uroda uczyniła na nim takie wrażenie, że wyzwał Pedro Piotra na pojedynek,
takowego w nim zabił, a Elzevirę, bogactwem książęcym olśnioną, do Hiszpanii
sobie przywiózł.
Kiedy tylko ten spowiednik spostrzegł
w omdleniu leżącą, zakrwawioną kochankę i porzucony we krwi nóż, błyskawicznie
zaświtał mu ohydny plan w głowie.
Zawołał wielkim głosem:
– Patrzcie na nędznicę, jak to nam
naszego księcia zamordować chciała!
Tenże książę dopiero przyszedł do
siebie i zobaczył zakrwawione palce jej.
Natychmiast przyszło mu na myśl, że
ta osoba dopuściła się zamachu na jego osobę.
– Klementyno, Klementyno, cóżeś to
uczyniła? – pytał się głosem straszliwym.
Ona jednak mu nie odpowiadała,
ponieważ nazywała się Elzevira.
To też było jej prawdziwym imieniem,
jak my już wiemy, a książę tylko pomylił się z zaspania.
Dlatego też nie chciała mu na jego
pytanie żadnej dać odpowiedzi.
Księcia to wielce rozgniewało i
zagrzmiał straszliwym głosem:
– Bierzcie tę morderczynię i
zamurujcie ją w zakonnej piwnicy na przestrogę potomnym!
Po czym zwrócił się po raz ostatni do
nieszczęsnej Elzeviry, którą już pachołkowie na zamurowanie odprowadzali,
mówiąc:
– Ten testament, gdzie swój majątek
tobie pozostawiam, dziś jeszcze musi ulec zmianie, a ja wszystko Towarzystwu
Jezusowemu oddam z wdzięczności.
(…)
Rozdział IX
Nikczemność
Stary książę don Pedro leżał po owej
straszliwej nocy ciężko chory.
Lekarze ciągle nie potrafili
rozpoznać, czy książę cierpi na katar głowy, czy na chorobę Weila, czy też ma
wręcz gorączkę połogową.
W każdym wypadku w jego wieku, jeśli była
to jedna z tych chorób wskutek owego przestrachu, było się czego obawiać.
Jedno wszak jest pewne, że w tę
chorobę wpędzili go wyłącznie jezuici.
Właśnie ich zobaczymy przy robocie.
Na łożu przepysznym odpoczywa książę.
Pięć mauretańskich niewolnic
delikatnie wachluje mu stopy i wodę kolońską rozpyla.
Inne niewolnice śpiewem na lutni go
rozweselają, inne tańczą dzikiego orientalnego czardasza, lecz książę niczego
nie zauważa, albowiem śpi.
Sen to musi być straszliwy.
Z zaspanych rąk wypadła księciu
gazeta; oczywiste, że książę dopiero niedawno zasnął.
Na stole obok łoża stała nie dopita
butelka ostrego jak krew hiszpańskiego wina.
Książę miał tego wina w piwnicy kilka
wagonów beczek.
On to wino rozsyłał po całym świecie
i nader się na tym wzbogacił.
Teraz jednak na nic mu już było to
bogactwo ani w najmniejszym stopniu, kiedy na tę hiszpańską grypę umierał.
Zegar szwarcwaldzki na ścianie wybił
południe.
W mieście ustał na moment hałas.
Hiszpańscy inkwizytorzy zaprzestali
torturować kacerzy, a krzyki dręczonych zastąpiło pobożne Ave Maria.
Także smród dymów i czadów miejsc
kaźni zajęła przyjemniejsza woń z barcelońskich kuchni, gdzie dopiekano potrawę
narodową nazywaną hiszpańskimi ptaszkami.
Wszędzie jedzono obiad.
Także ci niewolnicy i tancerki poszli
na obiad.
Pozostał tylko chory, śpiący książę.
Panował okropny upał.
Brzęcząc przelatywały w powietrzu
hiszpańskie muchy.
Jedna z nich siadła księciu na nos.
Książę w następstwie tego zbudził się.
Przed nim stał jego domowy
spowiednik, lecz książę go dalej nie poznawał, bowiem znajdował się w malignie.
Usta jego wołały Marię, a ręka
zataczała w powietrzu krzyż.
Książę najwidoczniej błogosławił
nieobecną i zaginioną Marię, o której w swym fantazmacie sądził, że przed nim
stoi.
Temu spowiednikowi wnet przyszedł do
głowy diabelski plan i on go też natychmiast przeprowadził.
Wcisnął do ręki majaczącemu księciu
ołówek i zmienionym głosem, falsetem, począł szeptać:
– Drogi ojcze!
Ten jezuita dobrze wiedział, że
książę w gorączce uważa, że zaginiona córka Maria przed nim stoi i zgodnie z
tym działał.
– Jesteś tu, Mario? – zapytał książę.
– Tak – odpowiedział ten jezuita.
Książę głęboko westchnął w swoim
ojczystym języku i szepnął:
– Podejdź do mnie bliżej, córko ma,
niech uczynię na pożegnanie krzyżyk na twoim czole. Ja już odchodzę ze świata i
muszę ci powiedzieć, że główna część mojego majątku zakopana jest na wyspie
Honolulu. Pytaj o kapitana Rodrigueza, on cię tam zawiezie, a ty ten skarb
wydobądź. Bądź szczęśliwe, moje dziecko, ja cię błogosławię i odchodzę!
Z tymi słowy uniósł książę swoją
osłabioną rękę i uczynił nią trzy krzyżyki.
Ale zamiast na czole nieobecnej Marii
uczyniła je jego ręka, pisadłem przez jezuitę zaopatrzona, na testamencie,
który ten nikczemnik przed nim rozpostarty trzymał.
Dla księcia sztuka pisania była
chińszczyzną i dlatego zamiast podpisu robił trzy krzyżyki.
Był więc podpis na tym testamencie
ważny.
Ten nikczemnik ten testament, w
którym książę Pedro de Rudibandera cały swój majątek zakonowi jezuitów
zapisywał, nosił przy sobie ustawicznie, czekając tylko na dogodną chwilę, żeby
go jakoś zdurniałemu księciu do podpisania podsunąć, ponieważ tylko tego na
testamencie dotąd brakowało.
Podpisy fałszywych świadków potrafili
jezuici z łatwością załatwić.
Ojciec Ignacy, tak się mianowicie ten
spowiednik, a przede wszystkim hiszpański jezuita, nazywał, nie wahał się
wykorzystać zamroczenia umierającego dla podpisania, a tym samym
uprawomocnienia testamentu na korzyść zakonu.
On wiedział, że dzięki temu czynowi będzie
dobrze widziany przez przełożonych, zyska zadowolenie, a głównie i wiele
odpustów, lecz plany jego zmierzały jeszcze dalej.
On musiał od tego Rodrigueza tę
tajemnicę wydobyć, gdzie ten skarb na Honolulu zakopany jest i następnie poń
się udać.
Nie wątpił o tym, że skarb będzie
ogromny; gdy go przywiezie i jezuitom odda, ci wybiorą go generałem zakonu.
Spojrzał na księcia, który już
dogorywał.
Jego duch w agonii aż dotąd zajmował
się zaginioną córką.
Nagle książę czknął i było po nim.
Z uśmiechem wynosił ojciec Ignacy
testament.
Przełożył
Jacek Baluch
Opowiadanie
znajduje się w antologii Czas i śmierć. Antologia czeskich opowiadań grozy z
XIX i początków XX wieku.