wtorek, 12 września 2017

Josef Váchal - Próba stworzenia typu idealnej powieści krwi



Tytuł:

          Mordercza katownia albo Zbójecki barłóg w hrabiowskiej krypcie czyli Upiór i straceniec,
      to jest Tajne duchy na statku pirackim, alias Krwawa Nogawka czyli Cnota najlepszą przewodniczką albo Dziewica z klasztoru i dom publiczny w Hiszpanii czyli Więzienna lampa i Tajemniczy mordercy w pustym młynie pod czarnym lasem.


Rozdział I
Tajemnice starego pałacu

         Smutku pełen, siedział w przepysznej komnacie, w jednej z niezliczonych izb pałacu Barcelony, dostojny książę Pedro de Rudibanera.
        Żal to czy łzy wzruszenia targające jego wnętrzności, czy może gniew tak ryczy tam oto we wrzeciądzach rozszalałego wichru kwilącego zamkiem?
          Starzec ciężko westchnął.
         Pomordowani przodkowie snuli się wokół w charakterze duchów, po korytarzach i na strychu grasowały straszydła. W opuszczonym sadzie nie drgnął nawet listek.
          – Gdzież się znajdujesz, córko ma? – tak wzdychał ten opuszczony starzec. – Z pewnością już robactwo toczy młodzieńcze ciało twe gdzieś w opuszczeniu!
          Z tymi słowy popadł książę w głęboką zadumę.
          Koszmarna cisza rozgościła się wokół.
         Tylko z ulic Barcelony przenikała do świetlicy, poprzez tajne pod pałacem sklepienia, meluzyna i, przynosząc odrażający fetor skwierczącego mięsa żywcem przez inkwizycję palonego kacerza, czochrała starca biały włos.
          Dziś właśnie mija dziesięć lat, jak jedyna córka księcia przez cyganów została ukradziona.
          Wtem, słucha, straszliwe uderzenie gromu wstrząsnęło pałacem.
          Komnatą w postaci ducha przeszła pramatka rodu owego.
         Równocześnie weszła do sieni dumnym krokiem i z wyniosłym uśmiechem dama wysokiego wzrostu, lat około trzydziestu pięciu, bardzo pięknej urody.
          Była to nałożnica księcia, zły duch tej rodziny.
          Wydawało się, że sam diabeł za nią stoi.
          Widząc śpiącego księcia pogardliwie się zaśmiała i wyszła.
          Duch pramatki trzykrotnie okrążył księcia i, żałośnie jęknąwszy, zniknął.
          Nowe uderzenie gromu zbudziło księcia z mocnego snu.
          Oczy jego spoczęły na postaci, która właziła tu przez okno.
          Kim może być ten tajemniczy mężczyzna?
          Jest to Kurt, nieprawy syn księcia.
         Książę Pedro był go przed dwudziestu laty spłodził z Różeńką, robotnicą fabryki z Czerwonego Hamerszlagu, nie troszcząc się dalej o losy uwiedzionej kochanki i swego pozamałżeńskiego syna, który miał właśnie dwadzieścia pięć lat.
          Kurt właśnie przychodzi domagać się praw synowskich od swego zatwardziałego ojca.
         W tym celu zmuszony jest wybrać noc i drogę przez okno; portier go do pałacu nie wpuścił z powodu nędznego odzienia.
          Wreszcie jest już tutaj, jakże się cieszy, że oto padnie swemu ojcu do nóg.
          Wtem znowu otwarły się drzwi sali i weszła nimi raz jeszcze kochanka księcia.
          Spieszyła księcia przebudzonego objąć.
          Z gniewem w sercu poznaje w niej Kurt fałszywą wiarołomną, którą niegdyś gorąco kochał.
          Teraz ją widzi, jak obejmuje jego własnego ojca.
          Zazdrość i miłość miotają jego sercem, nie panuje nad sobą.
       Wyciąga z cholewy szeroki nóż i niczym drapieżnik rzuca się na łaszącą się do księcia kochanicę.
          Gwałtowny zamach ostrym nożem – i przeraźliwy krzyk przeszył pałac.
        Wszystkich dziesięć palców zdradliwej kochanki rozleciało się z głośnym hukiem po wszystkich kątach sali.
          Także książę przeraźliwie krzyknął.

          (…)


Rozdział VII
Zamurowana w trupiej piwnicy

          Powróćmy znowu do barcelońskiego pałacu.
          Książę don Pedro, przebudzony hukiem, otworzywszy swe oczy, ujrzał na podłodze leżący nóż, a u swych nóg w mdłościach skręconą kochanicę.
        Krwi wszak z uciętych palców widzieć nie mógł, albowiem po pierwsze w komnacie było ciemno, a także same te palce pod różnymi meblami się walały. Również Kurt uciekł oknem.
          Tym niemniej książę, wystraszony, krzyknął.
          W komnacie zaczęła się zbierać służba.
          Wraz z nią przybiegł główny zarządca księcia Pedra de Rudibanery, niosąc w ręku list.
      List ten pochodził z królewskiej kancelarii i zawierał podpisane przez króla notarialne potwierdzenie testamentu starego księcia, którym ów swój majątek po śmierci pozostawiał swej kochanicy, a swój pałac i stajnie zakonowi Towarzystwa Jezusowego.
          W tym testamencie brakowało tylko książęcego podpisu.
          Ta kochanka i jezuici wiedzieli o tym testamencie, jak również i to, że dziś podpisany być ma i ostrzyli sobie już z góry na tę spuściznę zęby.
        W momencie gdyby książę swój testament podpisał, chcieli go ci jezuici otruć, żeby tym prędzej móc dziedzictwo objąć.
         Nałożnica księcia także o tym szczodrym nadaniu wiedziała, wszak również z nikim nie chciała się dzielić spadkiem, zamierzając o ten pałac z jezuitami później się procesować.
       O tym wszystkim wszakże jezuici wiedzieli już dawno poprzez spowiednika tej kochanicy i czekali tylko okazji, żeby także ją ze świata móc zgładzić.
         Dziś nadeszła ta chwila, jak zobaczymy.
      Tuż za zarządcą wszedł do sali spowiednik księcia, który również był spowiednikiem tej kochanicy, imieniem Elzewira de Aldin.
      Ta dama była z pochodzenia córką jednej żebraczki, a później pakowała cygara w pewnej wielkiej madryckiej fabryce, po czym wyszła za mąż za pewnego woźnicę hrabiego, od którego jednak rychło uciekła stając się garderobianą wiedeńskiej księżny, gdzie ją poznał zwycięzca Saracenów, właśnie powracający z wyprawy krzyżowej, Piotr Aldin. Choć od dłuższego czasu był wdowcem, synowie nie zezwolili mu, żeby osobę niskiego stanu pojął za małżonkę, tak więc uczynił ją tymczasem swoją kochanką. Hrabia Aldin, podróżując z Elzevirą przez świat, zatrzymał się wszakże w Monte Carlo, gdzie także przebywał stary książę don Pedro, szukający straconej córki. Jej uroda uczyniła na nim takie wrażenie, że wyzwał Pedro Piotra na pojedynek, takowego w nim zabił, a Elzevirę, bogactwem książęcym olśnioną, do Hiszpanii sobie przywiózł.
          Kiedy tylko ten spowiednik spostrzegł w omdleniu leżącą, zakrwawioną kochankę i porzucony we krwi nóż, błyskawicznie zaświtał mu ohydny plan w głowie.
          Zawołał wielkim głosem:
          – Patrzcie na nędznicę, jak to nam naszego księcia zamordować chciała!
          Tenże książę dopiero przyszedł do siebie i zobaczył zakrwawione palce jej.
          Natychmiast przyszło mu na myśl, że ta osoba dopuściła się zamachu na jego osobę.
          – Klementyno, Klementyno, cóżeś to uczyniła? – pytał się głosem straszliwym.
          Ona jednak mu nie odpowiadała, ponieważ nazywała się Elzevira.
          To też było jej prawdziwym imieniem, jak my już wiemy, a książę tylko pomylił się z zaspania.
          Dlatego też nie chciała mu na jego pytanie żadnej dać odpowiedzi.
          Księcia to wielce rozgniewało i zagrzmiał straszliwym głosem:
          – Bierzcie tę morderczynię i zamurujcie ją w zakonnej piwnicy na przestrogę potomnym!
      Po czym zwrócił się po raz ostatni do nieszczęsnej Elzeviry, którą już pachołkowie na zamurowanie odprowadzali, mówiąc:
         – Ten testament, gdzie swój majątek tobie pozostawiam, dziś jeszcze musi ulec zmianie, a ja wszystko Towarzystwu Jezusowemu oddam z wdzięczności.

          (…)


Rozdział IX
Nikczemność

          Stary książę don Pedro leżał po owej straszliwej nocy ciężko chory.
          Lekarze ciągle nie potrafili rozpoznać, czy książę cierpi na katar głowy, czy na chorobę Weila, czy też ma wręcz gorączkę połogową.
        W każdym wypadku w jego wieku, jeśli była to jedna z tych chorób wskutek owego przestrachu, było się czego obawiać.
          Jedno wszak jest pewne, że w tę chorobę wpędzili go wyłącznie jezuici.
          Właśnie ich zobaczymy przy robocie.
          Na łożu przepysznym odpoczywa książę.
          Pięć mauretańskich niewolnic delikatnie wachluje mu stopy i wodę kolońską rozpyla.
          Inne niewolnice śpiewem na lutni go rozweselają, inne tańczą dzikiego orientalnego czardasza, lecz książę niczego nie zauważa, albowiem śpi.
          Sen to musi być straszliwy.
          Z zaspanych rąk wypadła księciu gazeta; oczywiste, że książę dopiero niedawno zasnął.
          Na stole obok łoża stała nie dopita butelka ostrego jak krew hiszpańskiego wina.
          Książę miał tego wina w piwnicy kilka wagonów beczek.
          On to wino rozsyłał po całym świecie i nader się na tym wzbogacił.
        Teraz jednak na nic mu już było to bogactwo ani w najmniejszym stopniu, kiedy na tę hiszpańską grypę umierał.
           Zegar szwarcwaldzki na ścianie wybił południe.
          W mieście ustał na moment hałas.
        Hiszpańscy inkwizytorzy zaprzestali torturować kacerzy, a krzyki dręczonych zastąpiło pobożne Ave Maria.
          Także smród dymów i czadów miejsc kaźni zajęła przyjemniejsza woń z barcelońskich kuchni, gdzie dopiekano potrawę narodową nazywaną hiszpańskimi ptaszkami.
          Wszędzie jedzono obiad.
          Także ci niewolnicy i tancerki poszli na obiad.
          Pozostał tylko chory, śpiący książę.
          Panował okropny upał.
          Brzęcząc przelatywały w powietrzu hiszpańskie muchy.
          Jedna z nich siadła księciu na nos.
          Książę w następstwie tego zbudził się.
          Przed nim stał jego domowy spowiednik, lecz książę go dalej nie poznawał, bowiem znajdował się w malignie.
          Usta jego wołały Marię, a ręka zataczała w powietrzu krzyż.
         Książę najwidoczniej błogosławił nieobecną i zaginioną Marię, o której w swym fantazmacie sądził, że przed nim stoi.
      Temu spowiednikowi wnet przyszedł do głowy diabelski plan i on go też natychmiast przeprowadził.
          Wcisnął do ręki majaczącemu księciu ołówek i zmienionym głosem, falsetem, począł szeptać:
          – Drogi ojcze!
          Ten jezuita dobrze wiedział, że książę w gorączce uważa, że zaginiona córka Maria przed nim stoi i zgodnie z tym działał.
          – Jesteś tu, Mario? – zapytał książę.
          – Tak – odpowiedział ten jezuita.
          Książę głęboko westchnął w swoim ojczystym języku i szepnął:
          – Podejdź do mnie bliżej, córko ma, niech uczynię na pożegnanie krzyżyk na twoim czole. Ja już odchodzę ze świata i muszę ci powiedzieć, że główna część mojego majątku zakopana jest na wyspie Honolulu. Pytaj o kapitana Rodrigueza, on cię tam zawiezie, a ty ten skarb wydobądź. Bądź szczęśliwe, moje dziecko, ja cię błogosławię i odchodzę!
          Z tymi słowy uniósł książę swoją osłabioną rękę i uczynił nią trzy krzyżyki.
        Ale zamiast na czole nieobecnej Marii uczyniła je jego ręka, pisadłem przez jezuitę zaopatrzona, na testamencie, który ten nikczemnik przed nim rozpostarty trzymał.
          Dla księcia sztuka pisania była chińszczyzną i dlatego zamiast podpisu robił trzy krzyżyki.
          Był więc podpis na tym testamencie ważny.
       Ten nikczemnik ten testament, w którym książę Pedro de Rudibandera cały swój majątek zakonowi jezuitów zapisywał, nosił przy sobie ustawicznie, czekając tylko na dogodną chwilę, żeby go jakoś zdurniałemu księciu do podpisania podsunąć, ponieważ tylko tego na testamencie dotąd brakowało.
          Podpisy fałszywych świadków potrafili jezuici z łatwością załatwić.
       Ojciec Ignacy, tak się mianowicie ten spowiednik, a przede wszystkim hiszpański jezuita, nazywał, nie wahał się wykorzystać zamroczenia umierającego dla podpisania, a tym samym uprawomocnienia testamentu na korzyść zakonu.
       On wiedział, że dzięki temu czynowi będzie dobrze widziany przez przełożonych, zyska zadowolenie, a głównie i wiele odpustów, lecz plany jego zmierzały jeszcze dalej.
          On musiał od tego Rodrigueza tę tajemnicę wydobyć, gdzie ten skarb na Honolulu zakopany jest i następnie poń się udać.
          Nie wątpił o tym, że skarb będzie ogromny; gdy go przywiezie i jezuitom odda, ci wybiorą go generałem zakonu.
          Spojrzał na księcia, który już dogorywał.
          Jego duch w agonii aż dotąd zajmował się zaginioną córką.
          Nagle książę czknął i było po nim.
          Z uśmiechem wynosił ojciec Ignacy testament.


Przełożył Jacek Baluch

Opowiadanie znajduje się w antologii Czas i śmierć. Antologia czeskich opowiadań grozy z XIX i początków XX wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz