Smutny to doprawdy zwyczaj przemawiać do osoby nieżyjącej! Myślę jednak, że jeszcze smutniejsze jest zmuszać naszych zmarłych, by pozostawali w tej samej postaci co za życia. Odwiecznym tematem wszelkich liryków jest wspólnota losów człowieka i rośliny. Nie przypominam sobie, który z filozofów tak powiedział, ani nie wiem, jaki był ciąg dalszy, pamiętam tylko to jedno zdanie. Wobec tego, czy w odniesieniu do roślin chodzi wyłącznie o rozkwit i zamieranie, czy może o coś więcej, nie wiem. Sądzę, że utwór liryczny w takim razie miałby wiele do zawdzięczenia opowieściom buddyjskim, i kiedy dziś przemawiam do ciebie - umarłego - nie kieruję słów moich do konkretnej osoby. Nie mam na myśli ciebie takiego, jakim byłeś za życia. Wierzę raczej w snutą przez siebie bajkę, żeś się oto odrodził w różowej śliwie, która tu stoi przede mną obsypana wczesnym kwieciem; o wiele mi z tym radośniej!
Nie musi to być wcale jakiś rzadki i cenny kwiat. Jeśli jesteś innym, nie znanym mi kwiatem w niewiadomych górach dalekiej Francji, też dobrze; mówiłabym z tobą, tak jak teraz. Odnoszę wrażenie, że znalazłam się naprawdę gdzieś daleko, w obcym kraju: nic nie widzę, znowu czuję zapach unoszący się w pokoju.
- Ten zapach jest martwy - szepcę i wybucham śmiechem.
Nigdy nie używałam perfum. Czy pamiętasz?... Pewnego wieczora, cztery lata temu, podczas kąpieli w wannie, poczułam nagle silny zapach perfum całkiem mi nie znanych. Naga wdycham silną woń, wstyd mnie przejmuje do głębi, prawie że tracę przytomność. A było to akurat wtedy, kiedyś mnie porzucił i wyjechał w podróż poślubną, ja zaś nic o tym nie wiedziałam. Tej pierwszej nocy skropiłeś perfumami panny młodej ślubne łoże. Tego wieczora w ogóle o twoim ślubie nie wiedziałam, potem dopiero stwierdziłam, że stało się to wtedy właśnie, dokładnie o tej samej porze. Czyżbyś pomyślał w momencie owym o mnie - że to ja mogłabym być tej nocy panną młodą?
Tak, zachodnie perfumy mają mocny aromat szerokiego świata!
Odwiedziło mnie dzisiaj kilka starych przyjaciółek; grałyśmy w karty noworoczne (1). Lecz nie dopisywał jakoś nastrój. Może dlatego, że wszystkie miały już mężów i dzieci, więc co innego w głowie? Czy też że pora świąteczna minęła i nasze spotkanie przy grze noworocznej zorganizowano cokolwiek za późno?
W pokoju robi się duszno od oddechów, nudno... Ojciec pali nam chińską trociczkę, żeby było przyjemniej. Nic to nie pomaga; wszystkie zadumane o czymś, przygaszone.
Ja wierzę, że we wspomnieniu jest piękno. Nad pokojem znajduje się cieplarnia, od ciężkich oddechów kilku zamyślonych kobiet jeszcze kwiaty powiędną! Nie mówię tak dlatego, żeby miały co złego na sumieniu. Po prostu przeszłość w porównaniu z czasem teraźniejszym jest o wiele bardziej zwierzęca, krwiście surowa. Takie oto niejasne myśli przyszły mi do głowy. Pomyślałam o matce.
Pewnego razu właśnie podczas gry noworocznej uznana zostałam za cudowne dziecko. Miałam wtedy cztery czy pięć lat, nie umiałam czytać ani pisać. I oto moja matka nagle, wśród gorączkowego podniecenia grających, spojrzała na mnie i powiedziała:
- A ty umiesz grać, Tatsue? Bo zawsze tak grzecznie siedzisz. - Pogłaskała mnie po głowie i dodała: - Chodź no tu i spróbuj, jedną kartę na pewno znajdziesz!
Na widok małego, bezradnego dziecka cofają się ręce dorosłych wyciągnięte ku obrazkom. Wszyscy patrzą na mnie.
- Ta, mamo? - zapytałam, jakby nigdy nic, wskazując kartę leżącą u kolan matki. Obrazek był większy niż moja mała ręka.
- O! - Matka zdziwiła się najbardziej ze wszystkich. Całe towarzystwo poczęło mnie chwalić, a matka powiedziała: - Och, to przypadek, przecież ona nie potrafi jeszcze czytać!
Mimo to całe towarzystwo obróciło głowy w moją stronę, gra przestała być prawdziwą grą i nawet recytujący wiersze zwracał się wprost do mnie:
- No, panienko, czytam! - I po kilkakroć odczytywał wiersz wolno i wyraźnie. Ponownie odnalazłam stosowną kartę. Wszystkie wskazane przeze mnie obrazki były właściwe! A przecież nie rozumiałam wcale sensu wiersza. Rzeczywiście stało się to całkiem przypadkowo. Wyciągałam bezwiednie rękę do obrazków i czułam, jak płynie ciepły prąd miłości z ręki matki głaszczącej mnie po głowie.
Zdarzenie to stało się głośne wśród naszych znajomych; zrobiłam furorę. Odtąd nieraz popisywałam się swymi umiejętnościami przed znajomymi lub tam, gdzie mnie zapraszano wspólnie z matką. Równocześnie zaczęłam przejawiać inne niezwykłe cechy cudownego dziecka. Dziś, gdy znam na pamięć wiersze z kart noworocznych, gra w karty jest dla mnie dorosłej trudniejsza niż wówczas, kiedy jako dziecko bezbłędnie sięgałam po właściwe obrazki; tak, o wiele trudniej mi idzie. Matka, która dała mi tyle namacalnych dowodów miłości, jest mi bliska i droga jak silny zapach obcych perfum...
A ty - mój kochanek - także opuściłeś mnie dlatego, że za wiele było między nami dowodów miłości.
Od dnia, w którym u siebie w łazience - odległej od hotelu, gdzie spędziłeś noc poślubną i skropiłeś łoże perfumami - poczułam zapach tych perfum, wydawało mi się, że duch mój zatrzasnął za sobą jakieś drzwi. Odkąd nie żyjesz, nie widziałam cię ani razu, ani nie słyszałam twego głosu. Moje skrzydła anielskie zostały zniszczone. Bo nie chciałam polecieć za tobą w krainę śmierci. Choć nie żal by mi było wyrzec się swego losu, gdybym miała pewność, że się znów odrodzę, choćby jako polna stokrotka. Poszłabym za tobą bez wahania!
- Ten zapach jest martwy! - powiedziałam ze śmiechem. Pewnie dlatego, że zapach chińskiego kadzidła kojarzył mi się głównie z pogrzebami czy z żałobnym nabożeństwem. Przypomniały mi się dwie opowieści o zapachu czytane niedawno. Pierwsza z nich, w sutrze Wimalakitri (2), mówi o krainie zapachów. Mędrcy siedząc pod przeróżnymi pachnącymi drzewami zgłębiają prawdy świata. Z jednego zapachu rodzi się jedna prawda, z następnego - dalsza.
Z literatury popularnonaukowej amator dowiaduje się, że zapach, kolor, dźwięk, choć odbierane przez człowieka za pomocą różnych organów, wyzwalają jednak podobne impulsy. Fizycy forsują pozornie prawdopodobną teoryjkę, jakoby natura ducha miała być taka sama jak elektryczności czy pola magnetycznego.
Bywali kochankowie, co przesyłali sobie listy przez gołębia pocztowego. Mężczyzna wyruszył w podróż. Jakże trafi z odległego miejsca gołąb do kobiety? Oto siłą miłości zawartej w liście przyczepionym mu do nóżki: dzięki więzi istniejącej między kochankami.
Słyszałam też o kocie, który widział duchy. Wiele jest wypadków, kiedy to zwierzęta wcześniej niż ludzie przeczuwają los człowieka. Zdaje mi się, że opowiadałam ci kiedyś o angielskim wyżle, który zginął raz memu ojcu podczas polowania. Po ośmiu dniach wrócił do domu, wychudzony, skóra i kości. Bo był tak ułożony, że nie przyjmował pożywienia od nikogo, prócz swego pana. W jaki sposób trafił z dalekiego Itou do Tokio?
Podobnie opowieść o zapachach (jak jeden zapach odsłania dla każdego inną prawdę) nie jest tylko czczą fantazją. W krainie zapachów woń stanowi pokarm dla serc mędrców, a w krainie duchów Raymonda substancją jest kolor. Podporucznik Raymond Lodge był synem sir Oliviera Lodge (3). W roku tysiąc dziewięćset czternastym wstąpił ochotniczo do wojska i odkomenderowany został do służby czynnej w południowym Lancashire w randze drugiego oficera. Zginął czternastego września tysiąc dziewięćset piętnastego roku podczas natarcia. Wkrótce dał o sobie znać poprzez media: panią Lenard i A. V. Petersa. Zdał on dokładne relacje ze świata duchów. Jego ojciec, doktor Olivier Lodge, zebrał je w pokaźnym tomie. Przez usta pani Lenard przemawia dziewczynka hinduska imieniem Fiida, w Petersa wciela się duch włoskiego staruszka, Munstona. Media mówią prostymi zdaniami, łamaną angielszczyzną. Raymond przebywa w trzeciej sferze Świata Duchów. Pewnego razu odwiedził również sferę piątą, gdzie ujrzał śnieżnobiały alabastrowy pałac. Było tam wiele gorejących płomyków w różnych kolorach, w jednym miejscu czerwone, dalej błękitne, pośrodku pomarańczowe, a subtelności ich barw niepodobna oddać tymi utartymi wyrazami!
Pan Raymond - opowiada Fiida - obserwuje, skąd się biorą te kolory. Zauważa szereg wielkich okien o kolorowych szybkach. Zebrani w sali zmieniają miejsca w świetle padającym przez szyby. Jedni stoją oblani czerwienią, drudzy, błękitem. Jeszcze inni wolą kolor żółty lub pomarańczowy. Po cóż to robią?, zdziwił się Raymond. Jeden z obecnych wyjaśnił mu, że kolor czerwony to kolor miłości, błękitny jest kolorem pocieszenia, a pomarańczowy kolorem wiedzy. Każdy wybiera sobie to, czego najbardziej pragnie. Informator Raymonda dodał ponadto, że barwy te mają o wiele większą wagę, niż się sądzi w świecie żywych. Chociaż i na ziemi dojdzie z czasem do odkrycia przemożnego wpływu barw.
Widzę już, jak się śmiejesz. A my na ziemi także ozdabiamy takim światłem sypialnie przeznaczone dla miłości. Psychiatrzy również zwracają uwagę na kolory.
Kolejna opowieść Raymonda, o zapachach, jest równie dziecinna jak jego relacja o kolorach. Zapach zwiędłych kwiatów ulatuje w niebo i tam znowu w kwiaty się zamienia, identyczne jak przedtem. Każda rzecz w świecie duchów materializuje się ponownie - z zapachu. Bo każde ziemskie ciało, umarłe, zwiędłe, zgniłe, ma własną swoistą woń, która wiernie odtwarza pierwotny kształt. Rzeczywiście, inaczej pachnie bambus, inaczej akacja. Inny zapach wydziela stęchły len, inny sukno. Z duszą ludzką jest podobnie: nie opuszcza swego ciała nagle, wzbija się stopniowo w górę długą smugą, niczym zapach. I odtwarza ciało, które porzuciła. Człowiek-duch zachowuje zatem identyczną postać jak za życia. Raymond także ma te same co dawniej rzęsy i odciski palców. Na dodatek zęby - dziurawe przedtem, zmartwychwstają jako zdrowe. Ślepcy odzyskują wzrok, a kulawi zdrowe nogi. Są tam również konie, ptaki, koty. Są murowane domy. Co dziwniejsze, wonie przybyłe z ziemi odtwarzają cygara, a nawet whisky z wodą sodową. Osoby, które utraciły życie jako dzieci, kontynuują rozwój w świecie duchów. Raymond spotkał tu swoje zmarłe w dzieciństwie rodzeństwo. Tacy jak oni to duchy najpiękniejsze: wyrośli w innym świecie i nie bardzo się orientują w sprawach ziemskich. Doprawdy, godni wspaniałego pióra poety, a szczególnie Lili, dziewczynka z lilią w dłoni przyodziana w najbardziej świetlistą szatę.
W porównaniu z opisem Dantego albo niebem i piekłem myśliciela Swedenborga (4) opowieść Raymonda jest dziecinną brednią. Może dlatego wzrusza, jak dziecinna opowiastka, w której starano się zachować cechy prawdopodobieństwa. Mnie osobiście w tej przydługiej relacji odpowiadają bardziej partie baśniowe. Sir Lodge nie wierzy, rzecz jasna, w opowieści mediów o zaświatach; opowiadając, jak rozmawiał ze zmarłym synem, daje po prostu wyraz swej wierze w nieśmiertelność duszy. Dedykuje ów pamiętnik rzeszom matek i kochanek, które podczas wielkiej europejskiej wojny utraciły swoich bliskich. Żadna z wielu relacji, które przeczytałam, nie traktowała tego tematu tak realistycznie jak książka Lodge'a. Ja zatem - rozdzielona z tobą przez śmierć - wybieram sobie z całej tej historii tylko jeden albo dwa szczegóły i szukam w nich pocieszenia.
A wracając jeszcze do Dantego i Swedenborga: jakże te cudzoziemskie fantazje o świecie duchów są przyziemnie realistyczne w porównaniu z buddyjskimi wyobrażeniami o świecie dusz zasiedlonym przez hotoke (5). Tak, jakże realistyczne, ubogie i pospolite! W Azji zresztą także. Konfucjusz załatwił się z tym krótko: skoro nie znamy świata żywych, jakżebyśmy mogli poznać świat duchów!
Z tym większą wdzięcznością zwracam się ku liryce buddyjskich opowieści ustalających relację pomiędzy kolejnymi wcieleniami! (6)
Dlaczego więc Fiida, przemawiająca przez usta pani Lenard dziewczynka hinduska, opowiada o radosnym spotkaniu Raymonda z Jezusem, nie wspominając ni słowa o Buddzie? Oznajmia, że w dzień Bożego Narodzenia Raymond powraca do swego ziemskiego domu na cały dzień.
Pomyślałam w tym miejscu, jaka wielka musi być samotność duchów, których bliscy sądzą, że dusza umiera wraz z ciałem. Przyszło mi na myśl, że odkąd nie żyjesz, ja w żadne Zaduszki ani razu nie uczciłam twej duszy. Czy ci smutno z tego powodu?
Lubię sutrę Ullambana (7), w której mowa o czcigodnym Nichirenie (8). W sutrze Senjikyou jest też opowieść o tym, jak Dohi z pomocą modlitwy ożywił czaszkę swego ojca. Albo opowieść o Buddzie - że w poprzednim życiu był białym słoniem.
Wszystko - od rytualnego łuczywa poczynając, a na zaduszkowych lampionach kończąc (9) - uważam za godne i piękne rozrywki.
My, Japończycy, nie zapominamy ani o ofierze dla duchów samotnych, którym nikt świeczki nie stawia, ani o modlitwie za dusze tych, co utonęli w rzece (10), a nawet urządzamy Święto Igieł (11).
Jednakże za najszlachetniejsze uczucie uważam cześć dla zmarłych, taką jaką żywił Ikkyu (12), mistrz zen, który pisał:
Dać na ofiarę
dynie z Yamashiro
i bakłażany,
wszystko bez reszty
w wody rzeki Kamo.
"Cóż za wielka uroczystość - dzień z ofiary z płodów duszom zmarłych!
Zebrane w tegorocznym plonie ofiarne dynie i ofiarne bakłażany wrzucane w wody rzeki Kamo, brzoskwinie wszelkie, churmy i gruszki. Dusze zmarłych na ofiarę i dusze żywych w ofierze jednoczą się, kajają w żalu i wdzięczności - dziecięca szczerość, prawdziwa podniosłość! Cześć dla zmarłych, którą żywił Ikkyu, była jednym z nakazów buddyzmu".
W ten oto sposób komentuje Shoo (13) wiersz Ikkyu.
W sutrze Sinchikuwan (14) zaś jest mowa o cyklu pięciu sfer reinkarnacyjnych (15), tej drogi, którą muszą poznać istoty żywe bezustannie przez wiele milionów lat mrąc i odradzając się na nowo. Wobec tego doświadczą także życia jako ojcowie i matki. Każdy mężczyzna zostanie więc dobrotliwym ojcem, każda kobieta zatroskaną matką. Takiego właśnie określenia tu użyto: matka zatroskana, zasmucona. Z pojęciem ojca wiąże się dobrotliwość, z pojęciem matki zatroskanie i smutek. Oba te terminy występują tu w szerszym znaczeniu. W każdym razie w doktrynie buddyjskiej roli matki nadaje się większą wagę niźli roli ojca.
Sądzę, że dobrze pamiętasz śmierć mojej matki. Ach, jakże zaskoczona byłam w tamtym momencie, kiedy mnie zapytałeś:
- Myślisz o matce?
Deszcz ustał i rozpogodziło się nagle Cały świat stał się przezroczysty, był pogodny dzień wczesnego lata. Z trawnika w dole pod oknem uniósł się świeży, ciepły opar. Zbliżał się wieczór. Siedziałam ci na kolanach patrząc na zachód, gdzie rysowała się ostro, jak świeżo namalowana, wyraźna linia pobliskiego lasku. Wydaje mi się, jakby na skraju trawnika wstawała nocna mgła i odbijała światło zachodzącego słońca, lecz nie, widzę - idzie tamtędy moja matka.
Zamieszkałam z tobą bez zgody rodziców, wcale się nie krępowałam. Pomyślałam więc teraz, że matka naprawdę przyszła, i chciałam się podnieść. A ona - miała chyba zamiar coś powiedzieć - wskazała ręką na gardło i raptem znikła mi z oczu.
Znowu siadam ci całym ciężarem na kolana, a ty wtedy mnie pytasz:
- O czym myślisz, o matce?
- Och, ty też ją widziałeś? Matka była tu przed chwilą.
- Gdzie, tutaj?
- Tam, na dole.
- Nie, nic nie widziałem. A co się z nią stało?
- Umarła. Przyszła, żeby mi o tym powiedzieć.
Wróciłam natychmiast do domu ojca. Zwłok matki nie sprowadzono jeszcze do domu, były w szpitalu. Ponieważ zerwałam kontakt z rodzicami, nic o chorobie matki nie wiedziałam. Zmarła na raka języka. O tym pewnie chciała mi donieść wskazując na gardło. A ukazała mi się o tej godzinie, o której umarła.
Nawet dla niej - dla mojej zatroskanej matki - nie ustawiłam zaduszkowego ołtarzyka (16). Ani tym bardziej nie życzyłabym sobie, by poprzez usta sintoistycznej szamanki zdawała mi relację z zaświatów. Wolałam wyobrazić sobie, że jedno z młodych drzewek w mieszanym lesie jest moją matką, i prowadzić z nim rozmowy. Skoro Budda nakazuje nam wyrwać się z kręgu wcieleń, aby osiągnąć nirwanę (17), to błądząca dusza skazana na następny etap kręgu godna jest litości. Mimo to jestem głęboko przekonana, że buddyjska doktryna o kolejnych wcieleniach odzwierciedla pełniej niż cokolwiek na świecie barwne człowiecze marzenia; jest to najpiękniejsza liryka miłosna, jaką kiedykolwiek stworzył człowiek.
W Indiach z dawien dawna utrzymuje się wiara w sutrę Weda (18): zatem wiara tego typu jest pewnie wytworem człowieka Wschodu. Choć i w mitach greckich spotykamy wątki o ludziach przemienionych w kwiaty, a i na Zachodzie - dość choćby wspomnieć więzienie Małgorzaty z Fausta - jest podobnych opowieści wiele, jak gwiazd na niebie. Jednocześnie zarówno starożytni mędrcy, jak i współcześni parapsycholodzy w swych badaniach nad światem ducha wynoszą ponad wszystko duszę ludzką, ignorując zarazem świat zwierzęcy i roślinny. Przez długie wieki człowiek nieustannie stara się podkreślać różnice dzielące go od świata przyrody; jak ślepiec przebył w tym względzie długą drogę. Oto dlatego teraz ta smętna, samotna wędrówka mści się na nim, czyniąc jego duszę dogłębnie samotną. Być może, człowiek zawróci kiedyś i przebędzie tę samą drogę w odwrotnym kierunku...
Śmiejesz się pewnie z panteizmu dzikich plemion czy człowieka pierwotnego? A przecież uczeni szukający budulca, z którego powstaje materia, w wyniku coraz szczegółowszych badań dochodzą do wniosku, że praźródło to prąd krążący między żywiołami. Tak więc założenie, że każda materia odradza się na tamtym świecie za pomocą zapachu, jest dla istoty tez poetyckim dodatkiem. Jeśli zaś praźródło materii i energia są nieśmiertelne, jakże mogę przypuścić, że jedynie moja dusza - przemieszkawszy pół życia w ciele młodej, niezbyt uczonej kobiety, nie osiągnąwszy doskonałości - zginie bezpowrotnie? W takim wypadku dusza byłaby po prostu jednym ze składników energii krążącej we wszelkiej materii ziemskiej. Zapewne wiara, że o ile dusza ludzka stanowi siedlisko uczuć, to zmarła istota zachowa i w zaświatach swą ludzką psychikę, jest smutnym złudzeniem. Że nie tylko postać, jaką człowiek miał za życia, lecz także miłość i nienawiść weźmie z sobą w życie pozagrobowe. W zaświatach wszelkie związki międzyludzkie pozostają niezmienione. Rodzice są rodzicami, dzieci dziećmi, bracia i siostry rodzeństwem. Wiem, że w Europie światowi duchów przypisuje się strukturę podobną do rzeczywistego społeczeństwa. Smutny to obyczaj najwyższą wagę przypisywać wyłącznie życiu człowieka. Osobiście wolę się po śmierci zamienić w skromny kwiat anemonu niż zostać jednym z gromady bladych cieni. Jak pogodnie można by przeżyć życie, wiedząc, że się potem będzie kwiatem...
Już dawno Pitagoras nauczał, że dusze złych ludzi wcielą się po śmierci w ciała zwierząt lub ptaków i cierpieć będą męczarnie. Chrystus zaś w trzy dni po śmierci, zanim obeschły strumienie krwi po męce na krzyżu, zmartwychwstał, a ciało jego zniknęło.
Gdy niewiasty nie wiedziały wobec tego, co począć, oto stanęło przed nimi dwóch ludzi w lśniącym odzieniu. Przestraszone, pochyliły twarze ku ziemi, lecz tamci rzekli do nich: <<Dlaczego szukacie wśród umarłych tego, który żyje? Nie ma Go tu, zmartwychwstał! Przypomnijcie sobie, jak będąc jeszcze w Galilei, mówił wam, że Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzeszników i ukrzyżowany, i że trzeciego dnia zmartwychwstanie.>> (19)
Lśniące odzienie, które Raymond widział w raju, jest też ubiorem Jezusa. Nie tylko Jezus, wszystkie duchy odziane są w światło. Szaty te tworzą się same, a ściślej mówiąc, powstały z ich uczynków, z życia, jakie wiedli na ziemi. Mowa tu więc o etyce. Podobnie jak w buddyzmie, raj Raymonda dzieli się na sfery: jest ich siedem. W myśl reguły duchy kolejno przez nie przechodzą. Podobnie naucza buddyzm: poszczególne fazy są tu nagrodą lub karą za morale jednostki. Jastrząb odradza się w ciele człowieka, człowiek przybiera postać motyla bądź zostaje zaliczony w poczet świętych. Zgodnie z zasadą przyczyny i skutku żaden czyn nie pozostaje bez rezultatu. To samo piętno nosi najpiękniejsza liryka.
Stare inskrypcje egipskie zawierające wskazówki dla zmarłych dusz, tak zwane Teksty piramid - liryka najwyższego lotu - są wspaniałe w swojej prostocie, a w mitach greckich, pełnych zdrowej naturalności, tęczowa szata Iris jest jeszcze bardziej świetlista, opowieść o kwiecie anemonu - radośniejsza. Księżyc i gwiazdy, rośliny i zwierzęta - wszystko to się traktuje jako świętość. A sami bogowie w swoich radościach i smutkach podobni są do ludzi i tańczą nago na zielonej trawie pod jasnym niebem.
Bogowie, jak w mimowolnej zabawie w chowanego, zamieniają się w kwiaty. Piękna nimfa leśna Helides uciekając przed pożądaniem obcego młodzieńca zamienia się w kwiat polnego astra. Dafne broniąc swej cnoty przed lubieżnym Apollinem przemienia się w drzewo laurowe. Uroczy chłopiec Adonis pragnąc pocieszyć swą kochankę Afrodytę odradza się jako sasanka, a zmartwiony śmiercią ślicznego Hiacynta Apollo przemienia go w kwiat Hiacyntu. Cóż więc dziwnego, jeśli wyobrażę sobie, że jesteś drzewkiem śliwy stojącym w moim pokoju, i zacznę z tobą rozmawiać?
Dziwne, powiedziane jest: lotos w ogniu rodzić się będzie, a pożądanie miłosne wskaże drogę ku poznaniu rzeczy. (20)
Porzucona przez ciebie zrozumiałam, co czuje serce anemonu. Widzisz, jak się sprawdziły owe słowa.
W pięknej wróżce imieniem Anemone zakochał się kiedyś bóg wiatru. Doszło to do uszu jego kochanki, bogini kwiatów, która zapłonąwszy zazdrością, wyrzuciła ze swego pałacu nieświadomą niczego Anemone. Anemone, przepłakawszy w wielkim żalu kilka nocy z rzędu na łące, doznała olśnienia: skoro tak srogi jest świat, lepiej mi zostać pięknym kwiatem, przyjmować z prostotą błogosławieństwo deszczu i ziemi. Lepiej być pięknym kwiatem niż nieszczęśliwą boginką. I serce Anemone od tej myśli poweselało.
Ja także, znękana żalem do ciebie za twoją niewierność i nienawiścią do Ayako, która mi cię zabrała, myślałam często, o ileż łatwiej by było przeżyć życie jako skromny kwiatek anemonu niż jako nieszczęśliwa kobieta!
Łzy - co za śmieszna rzecz! Tak, równie śmieszne są słowa, które kieruję do ciebie dziś w nocy. A mówię to, o czym marzyli i śnili ludzie od setek tysięcy lat; bo przyszłam na świat jak symbol liryki - jako ludzka łza. Gdy byliśmy razem, często płakałam przed zaśnięciem. Teraz, kiedy zostałam sama, płaczę, nim się obudzę. Choć spałam u twego boku, nie śniłeś mi się nigdy. Gdyśmy się rozeszli, widywałam cię we śnie co noc i płakałam przez sen. Smutne było poranne przebudzenie.
Nawet w świecie duchów zapach i kolor są osłodą dla serca, rzecz więc tym bardziej naturalna, że miłość do kochanka przynosi kobiecie słodycz. Kiedy byłeś przy mnie, miałam serce prawdziwie kochającej, szczęśliwej kobiety w każdym momencie: czy to kupując w domu towarowym zapasowy kołnierzyk, czy też siekając kraby kuchennym nożem. Od kiedy cię utraciłam, nawet kolor kwiatów i śpiew ptaków stały mi się obojętne. Moja dusza zerwała więź z otoczeniem, utraciłam kontakt ze światem. Więcej niż strata kochanka, nękało mnie kompletne stępienie wrażliwości. Czytałam liryczne sutry buddyjskie. Zainspirowana ich treścią, rozpoznałam cię we wszystkim, co żyje, odnalazłam siebie i stopniowo nauczyłam się od nowa obdarzać uczuciem każdą rzecz z osobna. Wiersze zaś, które otworzyły mi oczy na prawdę, są być może smutnym efektem aż nazbyt namacalnej ludzkiej namiętności. Tak, aż tak bardzo cię kochałam.
Dzisiaj tak jak dawniej - na początku, kiedy nie wyznałam ci jeszcze swej miłości - skupiam siłę woli, sercem i myślą biegnę ku tobie jakby po niewidzialnej fali; ku tobie, o którym nie wiem nawet, gdzie przebywasz, bo nie żyjesz.
Przecież wtedy, kiedy pojawiła mi się zmarła matka, sam mnie o nią zapytałeś, zanim zdążyłam się odezwać. Więc kiedy dwoje ludzi stopi się w jedno, tak jak my, nic już nie potrafi ich rozdzielić, a rozstanie nie napełnia niepokojem. Kiedy wróciłam do domu rodziców na pogrzeb matki, zabrałam cię w sobie.
W domu ojca, przed trójskrzydłową toaletką, którą tam pozostawiłam, po raz pierwszy od rozstania pisałam list do ciebie. Ojciec, złamany śmiercią matki, wyraził zgodę na nasze małżeństwo. Przygotował mi strój żałobny, pewnie na znak pojednania. Teraz właśnie robię sobie przed lustrem makijaż, pierwszy raz od chwili naszego poznania nakładam żałobę i, jakkolwiek wymizerowana, wyglądam naprawdę pięknie. Wprost chciałabym ci pokazać swoje odbicie w lustrze! Znalazłam wolną chwilę i piszę list.
"Piękna jest czerń, ale dla nas dwojga poproszę o kolor weselszy, jaskrawy kolor ślubnego kimona. Pragnę wrócić jak najprędzej, lecz nie zapominaj, że samowolnie opuściłam dom, teraz zaś mam sposobność okazania skruchy, więc zostanę tu przez trzydzieści pięć dni, do czasu pierwszego nabożeństwa żałobnego. Poza tym masz tam Ayako, poproś ją, by ci przez ten czas pomogła w gospodarstwie. Mój młodszy brat, któremu uratowałam kiedyś życie, chociaż jeszcze mały, broni mnie przed natarczywością krewnych. Doprawdy przemiły! A tę toaletkę przywiozę ze sobą, jak wrócę."
"Przemęczasz się pewnie przy stypie i innych obowiązkach, lecz pamiętaj, dbaj o swoje zdrowie. Przychodzi tu do mnie Ayako i pomaga mi w gospodarstwie. A twoją toaletkę - tę, którą najbardziej lubiłaś, prezent od przyjaciółki ze szkoły misyjnej, Francuzki - zastałaś pewnie nie zmienioną, z zaschniętym pudrem w szufladzie? Doprawdy, jakbym widział oczyma duszy odbitą w lustrze twoją piękną postać w żałobnym stroju. Jak najprędzej chciałbym cię już ubrać w ślubne kimono, bardziej kolorowe. Można by ten strój zamówić tutaj, ale mam wrażenie, że ojca ucieszy bardziej, jeśli to on ci go sprawi. Nieładnie korzystać z cudzej boleści, jednak przypuszczam, że twój ojciec w teraźniejszym stanie ducha zgodzi się na nasz ślub. A co porabia twój mały braciszek, któremu uratowałaś życie, nasz przyjaciel?"
Ani mój list nie był odpowiedzią na twój, ani odwrotnie: oba zostały napisane niezależnie od siebie.
Póki jesteś ze mną, mawiałeś często, mogę być spokojny, nic złego mnie nie spotka. Tak właśnie odparłeś, gdy ci opowiadałam, w jaki sposób dzięki jasnowidzeniu uratowałam brata od utonięcia.
Pewnego lata, mieszkając w wynajętym letniskowym domku nad brzegiem morza, zajęta byłam praniem przy cembrowanej studni: prałam kostiumy kąpielowe. Wtem posłyszałam krzyk mego brata, zobaczyłam wśród fal morskich jego wyciągniętą rękę, żagiel łodzi, zachmurzone niebo i groźne bałwany. Przerażona rozejrzałam się dokoła - pogoda była piękna. Mimo to wbiegłam pędem do domu krzycząc:
- Mamo, brat w niebezpieczeństwie!
Matka, zmieniwszy się na twarzy, chwyciła mnie za rękę i pobiegłyśmy nad morze. Trafiłyśmy akurat na moment, gdy brat wsiadał do żaglówki. Ośmioletni braciszek i dwie moje koleżanki szkolne, a sternikiem miał być jeden z uczniów gimnazjum. Nie wiadomo, co by się stało, bo dziewczynki również nie były zbyt świetnymi pływaczkami. Moja matka wierzyła, że posiadam dar jasnowidzenia, dlatego pobiegła za mną bez wahania.
Kiedy po wydarzeniu z kartami noworocznymi zasłynęłam jako cudowne dziecko, pewien dyrektor szkoły zapragnął mnie poznać; odwiedziłam go razem z matką. Było to jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole podstawowej, potrafiłam liczyć zaledwie do stu, a cyfr arabskich nie znałam w ogóle. Bez trudu przychodziło mi podawanie wyników dzielenia i mnożenia, dodawania i odejmowania, niczego nie liczyłam ani się zastanawiałam; podawałam po prostu gotowy wynik. Podobnie radziłam sobie z łatwymi pytaniami z historii i geografii. Jednakże moje zdolności cudownego dziecka przejawiały się tylko w obecności matki.
- Ta mała ma też dar odnajdywania zguby. Kiedy się coś w domu zawieruszy, wystarczy ją zapytać - powiedziała matka do dyrektora, który z przesadnym zdumieniem klepał się po kolanach.
- Tak? - odparł pokazując matce leżącą na stole książkę. - Ale nie zgadniesz chyba, panienko, na której stronie ją otwieram?
Bez namysłu odpowiedziałam na pytanie; zgadzało się. Dyrektor wskazał palcem wers i popatrzył na mnie.
- No, a co tu napisane?
- Kryształowy różaniec, glicynia. Śnieg pada na kwiaty śliwy. Piękne dziecko je truskawki.
- Coś podobnego! Nie do wiary! To dziecko jest jasnowidzem. A jaki jest tytuł tej książki?
Myślałam chwilę, nim odpowiedziałam.
- Notatnik osobisty Sei Shounagon (21).
Choć się pomyliłam trochę, mówiąc "dziecko je truskawki" i "śnieg pada na kwiaty śliwy", podczas gdy w rzeczywistości tekst brzmi: "sypie śnieg na kwiat śliwy, poziomki je śliczne dziecię", do dziś dokładnie pamiętam zdumienie dyrektora i dumę mamy w tamtej chwili.
W owym czasie znałam na pamięć nie tylko tabliczkę mnożenia i podobne rzeczy, miałam zwyczaj przepowiadać pogodę na następny dzień, umiałam odgadnąć płeć i liczbę szczeniąt, które urodzi domowa suczka, godzinę powrotu ojca do domu, imiona gości, którzy nas odwiedzą, twarz i powierzchowność kolejnej służącej, czasem datę śmierci jakiegoś chorego, dosłownie wszystko. Zdolność przepowiadania przyszłości opuszczała mnie, w miarę jak dorastałam; pozbywając się dziecięcej niefrasobliwości, utraciłam także swój dar. Porzucił mnie anioł, który zamieszkiwał w sercu dziecka. Gdy dorosłam, nawiedzał mnie czasem tylko, nagle jak błyskawica. A od kiedy poczułam zapach perfum z waszej sypialni - twojej i Ayako - połamał sobie skrzydła, chyba już o tym wspominałam. Nie posiadam już tej mocy co wtedy, gdy jako młoda dziewczyna napisałam tamten niezwykły list o śniegu. Pozostało tylko miłe sercu wspomnienie.
"W Tokio spadł wielki śnieg. U bramy twego domu śliczny wilczur w zielonej budzie przywalonej śniegiem ciągnie łańcuch i donośnie szczeka. Na człowieka, który uprząta śnieg. Jeśli tak samo szczekać będzie na mnie, przybyłą z daleka, to ani do bramy mnie nie dopuści! Przytroczone na plecach tamtego człowieka niemowlę zaczyna płakać, biedactwo. Wychodzisz na podwórze, uspokajasz je łagodnym głosem. Myślisz: skąd też u tego niewydarzeńca takie miłe, bystre dziecko? Lecz przybysz nie jest wcale starcem, to nędza sprawiła, że wygląda staro. Z początku śnieg odgarniała służąca. Nadszedł wówczas ten biedak o wyglądzie żebraka. Kłaniał się pokornie nędzny niezdara, w dodatku z dzieckiem na plecach.
- Zlitujcie się nade mną, nigdzie mi nie pozwolili śniegu odgarnąć, a dziecko od rana nie piło mleka!
- Co mam zrobić? - Służąca przyszła do salonu z zapytaniem. Słuchałeś akurat z płyt muzyki Szopena. Ściany salonu białe, na ścianach naprzeciw siebie wiszą: olejny obraz pędzla Koga Harue i zimowy krajobraz z okolicy Kiso - litografia Hiroshige (22). Indyjska makatka ścienna z perkalu z rajskim ptakiem. Białe pokrowce na krzesłach, prześwieca spod nich obicie z seledynowej skóry. Po dwu stronach stoją piece, także białe, zdobią je sylwetki kangurów. Na stole leży album otwarty na stronicy z fotografią Isadory Duncan (23) wykonującej grecki taniec klasyczny. W kącie pokoju wisi półka, gdzie stoją goździki jeszcze od Bożego Narodzenia. Dawno minął Nowy Rok, a wciąż ich nie wyrzucasz; dostałeś je pewnie od pięknej kobiety... Firanki w oknie... ojej, nigdy nie widziałam twojego salonu, tak go sobie tylko kreślę w wyobraźni!"
Następnego dnia czytam w gazecie, że w Tokio ciepła słoneczna pogoda. Gdzież tam śnieg! Ależ się uśmiałam!
Nie miałam snu żadnego ani nic, pisałam tylko to, co mi przypadkiem przyszło na myśl.
Kiedy postanowiłam odejść z domu i zamieszkać z tobą, w czasie mojej podróży pociągiem w Tokio spadł ogromny śnieg. Nie pamiętałam o liście, póki nie weszłam do twego salonu. Weszłam do środka, rozejrzałam się i - rzuciłam ci się w objęcia! Choć do tego momentu nie obejmowaliśmy się nigdy, nic między nami nie zaszło. O, kochałeś mnie, gorąco kochałeś!
- Tak, Tatsue, psią budę przeniosłem od razu na tyły domu. Jak tylko przyszedł twój list.
- I pokój! Urządziłeś go identycznie jak w moim liście!
- O czym ty mówisz? Ten pokój był zawsze taki. Niczego tu nie zmieniałem.
- O, naprawdę?! - Rozejrzałam się po raz drugi, na nowo zaskoczona.
- Dziwne raczej, że ty się dziwisz, Tatsue. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy otrzymałem list. Zrozumiałem, jak wielka jest twoja miłość. Uwierzyłem, że byłaś przy mnie sercem i duszą, dlatego znasz mój pokój. A jeśli była tu twoja dusza, wiedziałem, że i ty się zjawisz. Dlatego odważyłem się napisać do ciebie: "Przyjedź, choćbyś miała porzucić rodziców. Przecież śniłem ci się, zanim żeśmy się poznali, takie nasze przeznaczenie."
Moje serce przemówiło więc do ciebie. Był to jeden więcej dowód naszej miłości. Następnego dnia rano, tak jak w moim liście, przyszedł jakiś człowiek do uprzątania śniegu.
Kiedy wracałeś z pracowni na uniwersytecie, codziennie szłam ci na spotkanie. Z podmiejskiego przystanku do domu prowadziły dwie drogi: jedna ruchliwą uliczką handlową, druga wzdłuż samotnego lasku. Zawsze spotykaliśmy się w połowie drogi. I zawsze ostatecznie z dwu ust padało to samo słowo. Nie wołana zawsze i wszędzie zjawiałam się przy tobie, kiedy mnie potrzebowałeś. Zastawałeś często na kolację te właśnie potrawy, na które ci przyszła chętka i o których myślałeś będąc w pracy. Czy nie nazbyt wiele było między nami dowodów miłości, że potem nie czekało nas nic innego, jak się rozstać?
Pewnego razu, odprowadzając Ayako do drzwi, poczułam, że nie powinna teraz wychodzić.
- Zostań jeszcze chwilę.
W piętnaście minut potem miała krwotok z nosa. Gdyby się jej przydarzył na drodze, nieźle by się namęczyła. Przeczucie to zrodziło się może dlatego, że podświadomie wiedziałam o twoim uczuciu do niej. Dlaczego - choć tak byliśmy związani, że odgadłam nawet nić uczucia między wami dwojgiem - dlaczego nie przeczułam waszego ślubu ani twojej śmierci? Dlaczego twój duch nie dał mi żadnego znaku?
Kwitnące gałązki oleandru nad błękitem morza, drogowskaz z białego drewna. Idę ścieżką z mężczyzną ubranym w jakby lotniczy kombinezon i skórzane rękawiczki. Mężczyzna ma gęste brwi, a kiedy się uśmiecha, jeden kącik ust przesuwa mu się w lewo. Śniło mi się, że idziemy brzegiem morza. Idziemy razem, a moje serce przepełnia się miłością. Zbudziłam się, sen się urwał, ale długo go pamiętałam przypuszczając, że mi wróży małżeństwo z jakimś lotnikiem. Zapamiętałam także parowiec ze snu płynący przy brzegu: na jego dziobie wyraźnie wypisana była nazwa: "Daigo midorimaru"!
Po kilku latach spotkałam cię w uzdrowisku z ciepłym źródłem, zupełnie jak we śnie. Przyjechałam tutaj pewnego poranka ze swoim wujem po raz pierwszy w życiu, nigdy przedtem nie byłam w tej miejscowości. Kiedy mnie spotkałeś, na twarzy odmalował ci się wyraz ulgi, spodobałam ci się od pierwszego wejrzenia. Zapytałeś o drogę do miasta. Zmieszana i zaczerwieniona odwróciłam wzrok ku morzu: przepływał tamtędy parowiec, a na jego dziobie z daleka odczytać mogłam nazwę: "Daigo midorimaru"!
Szłam milcząc, wstrząsana dreszczem. Poszedłeś za mną.
- Pani wraca do miasta? Proszę mi powiedzieć, gdzie jest tutaj jakiś warsztat samochodowy albo rowerowy. Przepraszam, że jestem natrętny, ale... widzi pani, podróżuję na motocyklu. Spotkałem wóz, koń się przestraszył warkotu, poniósł. Żeby go ominąć, zjechałem w bok, uderzyłem w skałę i motor... szkoda gadać!
Uszedłszy razem ledwie kilkaset metrów, poczuliśmy do siebie gorącą sympatię. Powiedziałam nawet coś w rodzaju:
- Mam wrażenie, żeśmy się już gdzieś spotkali.
- Mnie się także zdaje, żeśmy się powinni byli spotkać wcześniej... Jednym słowem, to samo mam na myśli.
Potem, ile razy z daleka spostrzegłam cię w miasteczku i przywoływałam w myślach, zawsze, za każdym razem, odwracałeś się w moją stronę. Wszystkie miejsca, gdzie szłam z tobą po raz pierwszy, wydawały mi się jakby już widziane, wszystko, cośmy robili, znajome. A jednak pękła więź łącząca nasze serca - tak jak na fortepianowe si skrzypce grają jednaką nutę, a wtóruje im kamerton, tak też złączone były z sobą nasze dusze - nie dałeś mi znać o swojej śmierci. Więc na pewno u mnie lub u ciebie nastąpiło krótkie spięcie w przekaźniku. Albo moja siła duchowa potrafiąca pokonywać czas i przestrzeń samoistnie zatrzasnęła drzwi, by ochronić przede mną ciebie i twą pannę młodą. Przecież i u świętego Franciszka z Asyżu, i u głęboko wierzących dziewic tryska z boku krew jak z rany zadanej włócznią; wszyscy znają również dobrze opowieści o duchach, które modlitwą i klątwą potrafią zgładzić człowieka. Wiadomość o twojej śmierci przejęła mnie grozą. Stanowczo lepiej być kwiatem, pomyślałam. Parapsycholodzy twierdzą, że namiętne duchy, rycerze jednej chorągwi - duchy w zaświatach i duchy w ciele - walczą o przerzucenie pomostu z jednej strony na drugą...
Lecz dzisiaj myślę sobie, że najpiękniej będzie - w następnym wcieleniu miast zostać twą ukochaną czy też złączyć się z tobą w świecie duchów - odrodzić się jako kwiaty śliwy (oleandru?) i żeby ślub nam dał motyl, kapustnik, pyłek roznoszący. Wówczas nie rozmawiałabym z tobą zmarłym, jak to czynię teraz, wiedziona smutnym nawykiem człowieka.
Przełożyła Blanka Yonekawa
Opowiadanie znajduje się w antologii Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite z prozy japońskiej.
1 - karty noworoczne - japońska gra noworoczna, składa się z dwu kompletów kart, z których część zawiera wiersze, część odpowiadające ich treści obrazki. Jedna osoba odczytuje tekst, a pozostałe wyszukują odpowiadający mu obrazek. Wygrywa ten, kto zbierze najwięcej obrazków. (przyp. tłum.)
2 - jap. Yuima-kyou, sanskr. Arya wimalakitri - nirdeśa nama mahayana - sutra.
3 - Olivier Joseph Lodge (1851 - 1940) - fizyk angielski.
4 - Emanuel Swedenborg (1688 - 1772) - myśliciel szwedzki.
5 - Hotoke - dusza zmarłego, który osiągnął stan szczęśliwości zostając tzw. buddą.
6 - Według wierzeń buddyjskich człowiek przechodzi poprzez kolejne reinkarnacje, a każde jego następne wcielenie jest karą bądź nagrodą za postępki za życia.
7 - Ullabana (sanskr.), jap. Urabon'e-kyou.
8 - Nichiren (1222 - 1283) - mnich buddyjski, założyciel sekty hokke.
9 - Zaduszki, jap. Obon lub Urabon - święto zmarłych odpowiadające naszym Zaduszkom przypada 15 VII i związane są z nim różne zwyczaje. Wspomniano tu o zapalaniu przed domem małego łuczywka, tradycyjnie sporządzanego z łodyżki lnu. Wskazuje ono drogę duszy nawiedzającej swój ziemski dom. Drugi zwyczaj to puszczanie na rzekę oświetlonych lampionów mających ułatwiać duszom powrót w zaświaty. W okolicach, gdzie nie ma rzeki, sporządza się z dyni, bakłażanów lub ogórków małe zwierzątka i ustawia je przed bramą domu, w nadziei, że zaniosą one duszę do rzeki, skąd bezpiecznie odejdzie.
10 - modlitwy za dusze tych, co utonęli - modły odprawiane przez szamana nad brzegiem rzeki lub morza.
11 - Święto Igieł - 8 XII, dzień wolny od szycia. Igły złamane w ciągu roku niesie się do chramu sintoistycznego, gdzie szaman odprawia uroczyste nabożeństwo dziękczynne.
12 - Ikkyu (1394 - 1481) - mistrz sekty zen.
13 - Fuse Shoo, daty urodzenia i śmierci nieznane - badacz i komentator Ikkyu.
14 - jap. Daijo honsho-shinchi-kan-kyou - sutra chińska z VII w.
15 - pięć sfer reinkarnacyjnych (obraz Pięciu Stref, jap. goshushoji) - wędrówka dusz, w myśl pojęć buddyjskich obejmującą pięć stref: raj, czyli niebo, człowiek na świecie, zwierzę (jako jedno z wcieleń duszy), piekło, kraina zgłodniałych dusz (odpowiednik czyśćca).
16 - zaduszkowy ołtarzyk - mały przenośny ołtarzyk ustawiany w domu podczas Zaduszek, umieszcza się na nim owoce, ciastka, napoje itp. jako ofiarę dla zmarłego.
17 - Najwyższą nagrodą jest wyzwolenie się z przymusu reinkarnacji i osiągnięcie wiecznej szczęśliwości w nirwanie.
18 - sanskr. Weda sutra.
19 - Ewangelia św. Łukasza, 24, 4-7, Biblia Tysiąclecia.
20 - cytat z sutry buddyjskiej.
21 - Sei Shounagon (ok. 960 - ok. 1020) - pisarka japońska, autorka dzieła Makura-no soushi (Notatnik osobisty).
22 - Hiroshige Ando (1797 - 1858) - malarz i drzeworytnik japoński.
23 - Isadora Duncan (1878 - 1927) - tancerka amerykańska.
24 - 7 rok ery Shouwa - rok 1932.
Piękna, naprawdę piękna aczkolwiek bardzo smutna opowieść.
OdpowiedzUsuń