poniedziałek, 24 grudnia 2012

Anatole Le Braz - Opowieść o kowalu


          Fanch ar Floc'h trudnił się kowalstwem w Ploumilliau, a ponieważ rzemieślnik był z niego przykładny, zawsze miał więcej pracy, niż mógł wykonać. Toteż pewnego wigilijnego wieczora, po kolacji, w te słowa przemówił do żony:
          - Będziesz musiała iść sama z dziećmi na pasterkę, bo ja nie zdołam wygrzebać się z robotą. Mam jeszcze okuć kilka kół, które obiecałem na jutro rano i nie mogę zrobić zawodu; kiedy się z tym uporam, dalibóg, do szczęścia potrzebne mi będzie tylko łóżko
          Na to żona odparła:
          - Postaraj się przynajmniej, żebyś już nie pracował, kiedy zadzwonią na Podniesienie.
          - Bądź pewna - odparł mąż - że o tej porze będę już miał głowę na poduszce.
          Co rzekłszy, powrócił do kowadła, żona zaś zajęła się szykowaniem dzieci i siebie na drogę do miasteczka, oddalonego o blisko trzy mile, żeby tam wysłuchać mszy świętej. Niebo było czyste, pogoda mroźna, z lekkim szronem. Kiedy wychodzili, Fanch życzył im przyjemnego spędzenia czasu.
          - Pomodlimy się za ciebie - przyrzekła żona - ale pamiętaj, żebyś nie przegapił świętej godziny.
          - Bądź zupełnie spokojna.
          Zabrał się z całym zapałem do kucia, pogwizdując jakąś piosneczkę, jak zawsze gdy chciał dodać sobie animuszu. Kiedy się człek tak mozoli, czas płynie mu szybko. Fanch ar Floc'h nie zdawał sobie sprawy, że godziny lecą. Być może, iż walenie młotem w kowadło zagłuszyło daleki głos dzwonów, chociaż kowal specjalnie otworzył świetlik w dachu kuźni. Tak czy owak, chwila Podniesienia minęła, on zaś pracował w najlepsze. Nagle drzwi skrzypnęły w zawiasach.
          Zdziwiony Fanch ar Floc'h zastygł z młotem uniesionym w dłoni i spojrzał, kto wchodzi.
          - Cześć - zabrzmiał skrzeczący głos.
          - Cześć - odpowiedział Fanch.
          Przyglądał się uważnie gościowi, ale nie mógł rozpoznać rysów twarzy, gdyż szerokie rondo filcowego kapelusza okrywało ją cieniem.
          W drzwiach stał mężczyzna słusznego wzrostu, o lekko przygarbionych plecach, ubrany w staromodny surdut z długimi połami i ściągnięte nad kolanami spodnie. Po krótkiej chwili ciszy przybysz odezwał się znowu:
          - Dojrzałem światło w kuźni, więc wszedłem, gdyż bardzo pilnie potrzebna mi jest pańska pomoc.
          - Do licha - powiedział Fanch - źle pan trafił, gdyż muszę jeszcze skończyć obręcz na tym kole, a przecież jako dobry chrześcijanin nie chciałbym, żeby dzwonek na Podniesienie zastał mnie przy pracy.
          - Oho - zaśmiał się dziwnie nieznajomy - dzwonek na Podniesienie przebrzmiał dobry kwadrans temu!
          - Na Boga, to niemożliwe! - przeraził się kowal, aż mu młot wypadł z ręki.
          - To fakt - ciągnął dalej przybyły. - Teraz, czy będzie pan pracował trochę dłużej, czy też trochę krócej... Zwłaszcza że to, o co pana poproszę, zajmie niewiele czasu, gdyż chodzi tylko o wbicie gwoździa.
          - Mówiąc te słowa wyciągnął wielką kosę; ostrze jej trzymał dotychczas ukryte za plecami, pokazując jedynie kosisko, które Floc'h wziął w pierwszej chwili za kostur.
          - Widzi pan - prawił przybyły - trochę się obluzowało, ale przymocowanie jest dla pana kwestią jednej chwilki.
          - Dalibóg, tak! Jeżeli tylko o to chodzi, zgoda.
          Mężczyzna mówił zresztą tonem rozkazującym i nie znoszącym sprzeciwu. Sam położył ostrze kosy na kowadle.
          - Oho, ale ta pańska kosa jest osadzona odwrotnie! - zauważył kowal. - Ostrzem na zewnątrz. Jakiż to niedorajda tak pięknie się spisał?
          - To nie pański interes - surowo odparł mężczyzna. - Są kosy i kosy. Proszę, niech ją pan zostawi tak, jak jest, tylko dobrze umocuje.
          - Jak pan sobie życzy - mruknął pod nosem Fanch ar Floc'h, bynajmniej nie zachwycony tonem klienta.
          W okamgnieniu wbił nowy gwóźdź w miejsce brakującego.
          - Ile jestem panu winien? - zapytał gość.
          - Nie ma o czym mówić, panie!
          - Ależ co znowu, każda praca wymaga zapłaty. Nie dam panu pieniędzy, Fanch ar Floc'h, ale coś, co ma większą wartość niż pieniądz czy nawet złoto: dobrą przestrogę. Niech się pan niezwłocznie kładzie do łóżka i zacznie myśleć o śmierci, a kiedy przyjdzie żona, wyślij ją pan z powrotem do miasteczka po księdza. Robota bowiem, którą pan dla mnie wykonał, jest ostatnią w pańskim życiu. Do widzenia.
          Mężczyzna z kosą zniknął. Pod Fanch ar Floc'hem nogi się ugięły, ledwie starczyło mu sił, żeby się dowlec do łóżka, gdzie żona zastała go w śmiertelnych potach.
          - Wracaj - powiedział do niej - i sprowadź mi księdza.
          Gdy zapiał pierwszy kur, kowal oddał Bogu ducha za to, że naprawił kosę Anku (1).

          (Opowieść Marii-Luizy Daniel-Ploumilliau)

          1 - Anku jest żniwiarzem i woźnicą Śmierci. Nazywają go także Piotr ar falc'h (chłop z kosą) lub Ar mevel braz (wielki służący). Na parafię przypada jeden Anku, którym jest ostatni nieboszczyk roku. A więc kadencja trwa jeden rok. Anku jest uzbrojony w kosę osadzoną ostrzem na zewnątrz i kiedy zadaje cios, wykonuje ruch odwrotny niż zwykły kosiarz. Jest to wysokie, chude chłopisko o twarzy ocienionej wielkim rondem kapelusza albo też kościotrup otulony całunem. Powozi, stojąc, ciężkim skrzypiącym wozem, na który zbiera swoje żniwo. Wóz ma zaprzężony w wychudzoną szkapę, nieraz w dwie, ale wtedy jeden koń jest chudy, drugi wypasiony. Anku miewa służących. Skrzypienie jego wozu było najstraszniejszą nocną zmorą Bretończyków (Przypis Autora).



Przełożyła Janina Karczmarewicz-Fedorowska

Opowiadanie znajduje się w antologii O duchach opowieści prawdziwe.

2 komentarze:

  1. No niezłe opowiadanie trochę krótkie z początku kiedy śmierć przybyła do kowala myślałem że będzie to coś podobnego do Pratchett`a a tutaj takie zaskoczenie. Mimo to uważam że ciekawe jest to opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anku...Długo szukałem pochodzenia tego słowa...Tą opowieść czytałem już bardzo dawno lecz jakoś tak utkwiła mi w pamięci.

    OdpowiedzUsuń