poniedziałek, 17 września 2012

Frédéric Boutet - Eksperyment


          Halpherson, sławny profesor fizjologii eksperymentalnej, stał wyprostowany z rękami w kieszeniach przed kominkiem swojej pracowni. Był to wysoki, silny mężczyzna o wybitnych rysach, gładko ogolonej twarzy i krótko przystrzyżonych siwych włosach. Przechyliwszy głowę wpatrywał się z powagą i siłą w swych gości, anatoma Jeffriesa i biologa Moffata, dwóch uczonych, których nazwiska głośne były w Europie i Ameryce.
          - Pozwoliłem sobie zaprosić was na dzisiejszy wieczór - mówił miarowym głosem, ważąc każde słowo - by przekonać was do udziału w śmiałym i sensacyjnym eksperymencie, którego nie chciałbym sam przeprowadzać. Płytkie umysły czułyby się może odstraszone moją śmiałością, ale jeśli ów eksperyment się powiedzie, to osiągnięte przez nas doniosłe rezultaty mogą mieć niezmerne znaczenie dla całej ludzkości. I dla tej przyczyny zdecydowałem się zlekceważyć wszelkie skrupuły. Pozwólcie za mną do laboratorium.
          Nie bez niepokoju uczeni posłuchali wezwania. Należeli obaj do jego przyjaciół, o ile człowiek tego pokroju mógł w ogóle takowych posiadać. Popołudniu zaprosił ich Halpherson na godzinę dziesiątą wieczór, zaś nastąpiło to tak nagle tudzież w formie tak zagadkowej i usilnej, że obaj uczeni rzucili wszystko, by mu zadośćuczynić. Oryginalny i zuchwały geniusz przyjaciela nieraz już wyprowadzał ich z równowagi, zaś jego brak skrupułów w eksperymentowaniu wielokrotnie budził protesty, a nawet wywoływał skandale. Słowa, którymi zainaugurował ten wieczór pozwalały spodziewać się czegoś niezwykłego. Wysokie lampy elektryczne napełniały, szczelnie zamknięte, wielkie laboratorium potokami jaskrawego światła. Pośród mnóstwa, służących do naukowych celów, przyrządów i dziwacznych maszyn, wyśmienicie znanych obu uczonym, ze zdumieniem spostrzegli oni wielką wannę kąpielową, najwidoczniej co dopiero napełnioną gorącą wodą, gdyż buchały z niej kłęby pary. Obok, na stołku, siedział jakiś człowiek, odziany tylko w koszulę i spodnie. Drżał tak gwałtownie na całym ciele, że plecy jego pochylały się nieustannie to w tę, to w ową stronę, a kajdany, którymi skrępowane miał ręce i nogi cicho dzwoniły. Obok niego stał na straży atletyczny Murzyn. Był to przyboczny służący Halphersona, który służył mu od lat wielu z psią wiernością i oddaniem.
          - Moi panowie! - przemówił Halpherson do swoich gości - ten oto człowiek, którego tu widzicie usiłował wczoraj na ulicy zamordować mnie w celach rabunku. Oto rezultat jego zamachu.
          Rozpinając surdut i koszulę odsłonił długie, głębokie cięcie przez lewą pierś.
          - Udało mi się jednym uderzeniem pięści pod brodę "uspokoić go", jak to mówią bokserzy, a potem z pomocą mego Murzyna przetransportowałem go tutaj, bo napad został dokonany prawie przed mymi drzwiami. Skoro odzyskał na nowo przytomność, udało mi się rozwiązać mu język. Nazywa się Wilson i jest osławionym, skazanym już na śmierć mordercą, któremu jednak udawało się dotąd zawsze wymykać rękom sprawiedliwości. Jest moim obywatelskim obowiązkiem wydać go policji, aby wykonano na nim wyrok, to znaczy - aby go stracono.
          Po tych słowach nastało głębokie milczenie. Widać było, jak spętany człowiek drży cały z trwogi.
          - Ja jednak powziąłem inny plan - ciągnął dalej Halpherson. - Znacie panowie moje zabiegi i starania, by skazanych na śmierć przestępców wydawano nam, uczonym, dla celów poważnych eksperymentów naukowych. Nie udało mi się jednak przełamać wału skostniałych przesądów i staromodnej, tępej bezmyślności. Nie tylko nie wzięto poważnie mej propozycji pod rozwagę, ale nawet fałszywie ją pojęto, tak że aż wzbudziła silną nieufność do mej osoby i brak wiary w wartość moich prac. Teraz, gdy dzięki przypadkowi mogę rozporządzać życiem tego oto Wilsona, zaproponowałem mu taki układ: nie wydam go policji, przebaczę mu zamach na własne życie, zwrócę wolność, postaram się, by mógł bez przeszkód wsiąść na okręt i wyjechać do kraju, jaki sam wybierze, i dam mu dziesięć tysięcy dolarów, by mógł przy ich pomocy rozpocząć nową egzystencję... pod warunkiem, że przystanie na pddanie się mojemu eksperymentowi, przy którym jednak może również łatwo utracić życie.
          - Proszę posłuchać, o co rzecz idzie: odkryłem serum, o którym sądzę, że może w zupełności zastąpić krew ludzką, a więc - że tak powiem - sztuczną krew. Mam nadzieję, że będzie miała w sobie tyle sił żywotnych, co krew naturalna, a nawet i więcej. Powtarzam, że mam taką nadzieję, bo pewności mieć nie mogę, póki nie potwierdzi tego szczęśliwie przeprowadzony, decydujący eksperyment, a ten chcę przeprowadzić właśnie na Wilsonie. W kąpieli otworzę mu na ramieniu żyłę. Gdy wypłynie już z niego kompletnie cała krew, gdy pozostanie przez kilka minut naprawdę zupełnie martwy, wtedy wstrzyknę mu moje serum, które zastąpi krew i wznowi funkcje życiowe jego organów. Jeżeli wynalazek okaże się istotnie tym, za co go uważam, wtedy Wilson może powróci do nowego życia. Mówię "może" - i proszę to dobrze zważyć. Jak przy każdym bowiem eksperymencie, który przeprowadza się po raz pierwszy, jest oczywiście więcej danych przeciw, niźli za jego powodzeniem. Tym niemniej, są też silne szanse, że uda się w zupełności, gdyż sądzę, iż mogę być pewnym mego odkrycia. Oto wszystko co mam do powiedzenia. Temu więc człowiekowi, który przez prawo skazany został na haniebną i straszną śmierć, zaproponowałem by poddał się memu eksperymentowi, a możliwe, iż obudzi się po nim do nowego życia, na jakie zasłuży sobie łagodną, bezbolesną śmiercią. Wilson zrozumiał mnie i przyjął moją propozycję. Sam to panom potwierdzi.
          Skrępowany człowiek, zachłystując się ze wzruszenia, odpowiedział głuchym głosem:
          - Tak jest, zgadzam się na tę propozycję.
          - Ależ to zupełnie niemożliwe! Halphersonie, niech się pan zastanowi! - zawołał biolog Moffat, wytrącony kompletnie z równowagi - absolutnie nie mogę się na to zgodzić! Bierze pan na swoje sumienie ewentualnie życie tego człowieka, albo - jeśli uda mu się istotnie wyjść żywym z tej imprezy - uwolni pan na nowo niebezpiecznego dla społeczeństwa zbrodniarza.
          - Jeżeli wyjdę żywy - dzikie postanowienie zapłonęło w oczach skazańca - jeżeli przeżyję... ach, Boże drogi, jeśli zajdzie taka konieczność, to węgiel łupał będę w kopalniach, byle tylko żyć już spokojnie!
          - Niewątpliwie! - powiedział Halpherson - po takim przejściu zbyt się będzie bał śmierci, by jeszcze raz życie narażać. Co się zaś tyczy mojej odpowiedzialności, nie sądzę, żeby policja miała zbyt brać sobie do serca zniknięcie pana Wilsona. Jest to po prostu sprawa mego sumienia. Zastanówcie się nad tym dobrze i zostańcie albo odejdźcie. Macie panowie oczywiście zupełną swobodę.
          Nastało głębokie, długotrwałe milczenie, podczas którego Moffat pobladły jak płótno zdawał się walczyć sam ze sobą.
          - Zostaję! - zadecydował w końcu. - W najgorszym razie ryzykuje on śmierć bez porównania łagodniejszą od tej, która go czeka z rąk kata.
          - A pan? - zapytał fizjolog drugiego uczonego.
          - Ja oczywiście zostaję! To się samo przez się rozumie! Nie odstąpię pana, cokolwiek by się stać miało. Gdyby się panu udało znaleźć to, czego pan szuka, jakąż rewolucję wywołałoby to w całej medycynie! Jakież skutki pociągnęłoby za sobą takie odkrycie!
          - Na Jowisza, człowieku! - dodał, zwracając się do Wilsona - to powinno przecież dodać ci odwagi!
          - Gdy się tak daleko zabrnęło, jak ja - odparł Wilson głuchym głosem - myśli się już tylko o własnej skórze. W każdym razie mam jednak pewną szansę. A to okropne stracenie elektrycznością, ten straszny fotel, to zakładanie hełmu na głowę...
          Wzdrygnął się cały ze zgrozy.
          - Nie, nie... wolę już tę kąpiel!

*

          Po chwili więzień - oswobodzony z kajdan, nadal jednak strzeżony przez czarnego olbrzyma, który swymi kolosalnymi łapami pochwycił go za ramiona - znalazł się w wannie. Halpherson przystąpił do niego, ujął lewe ramię przestępcy, zgiął je i odwinął z niego rękaw koszuli.
          - Czy jesteś zupełnie zdecydowany? - zapytał raz jeszcze fizjolog - czy też nie zachwiejesz się w swym postanowieniu, kiedy będzie już na to za późno? Będziesz już wtedy w mocy nauki, a raz rozpoczęty eksperyment nie może zostać przerwany.
          - Zaczynajmy! - odpowiedział Wilson zamykając oczy.
          Momentalnie zapadłą ciszę zakłócało tylko szczękanie zębów skazańca. Halpherson pochylił się nad nim z trzymanym w ręku lancetem. Pacjent drgnął lekko, a cienki, czerwony strumyk począł spływać z jego przedramienia, które Halpherson zanurzył co prędzej do ciepłej wody.
          - Wiecie panowie oczywista, co teraz nastąpi - powiedział najzupełniej spokojnym głosem - zrazu puls będzie silnie przyspieszony, ale potem zluźni się napięcie arterii, biedaczysko dozna silnego zawrotu głowy i mdłości, uczuje silne pragnienie, a następnie ustanie czynność serca.
          Zamilkł, po czym zajął się badaniem pulsu na prawej ręce ciężko już dyszącego Wilsona. Następnie za pomocą instrumentu o kształcie tuby, zaopatrzonego w tarczę zegarową, zmierzył ciśnienie krwi.
          Obu asystujących uczonych, mimo wynikłego z wykonywanego zawodu zobojętnienia na tego typu sytuacje, owładnęło silne podniecenie. Murzyn stał bez ruchu. Zdawał się być tylko maszyną, posłuszną skinieniu swego pana. Halpherson zachowywał całkowity spokój.
          Wilson z zaciśniętymi ustami i zamkniętymi oczyma leżał wyciągnięty w wannie nie oddychając prawie. Zdawał się być już trupem, a woda czerwieniała coraz bardziej.
          - Tętno przyspiesza, ciśnienie krwi spada - rzekł po chwili Halpherson.
          - Pić! - jęknął nagle Wilson ochrypłym głosem.
          Zwilżono mu wargi sokiem cytrynowym, a w chwilę potem Wilson westchnął dwukrotnie głęboko. Minęło jeszcze kilka nieskończenie długich minut.
          - Tętna nie można się już doszukać - oznajmił Halpherson - nadeszła ostatnia chwila.
          - Mdli mnie - wyjąknął jakiś niesamowity głos.
          Skazaniec rozwarł nagle szeroko oczy nie rozpoznając nikogo i nic już nie widząc. Jego wykrzywiona do niepoznania twarz była blada jak wosk.
          - Wyjmijcie mnie stąd! - wymamrotał nagle z gestem niemocy - ja tego nie chcę...
          - Serce ustaje! - stwierdził Halpherson - to koniec!
          - Nie, nie! - szepnął Wilson.
          Zrobił rozpaczliwy wysiłek, by uciec z wanny, ale był tak osłabiony, że mógł zaledwie przez krótką chwilę kurczowo unieść się w górę. Potężne pięści Murzyna zaciążyły na jego ramionach. Runął na powrót w krwawo zabarwioną wodę, a jego blada głowa bez życia opadła na bok.
          - Zatrzymanie pracy serca - zdiagnozował Halpherson prostując się. - Skrwawił się kompletnie.
          Anatom Jeffries przypadł do niego.
          - Tak, to jest koniec! Teraz trzeba wyjąć go prędko z wody, przeczekać jeszcze pięć minut, a potem twoje serum, Halphersonie! Ten biedak jednak spisał się diablo odważnie i chciałbym go uratować! A jaką sławę zdobędziesz, Halphersonie, jeśli eksperyment się uda!
          Lecz fizjolog uśmiechnął się zagadkowo.
          - Eksperyment już się udał - powiedział spokojnie.
          Jeffries i Moffat umilkli zdziwieni.
          - Tak! - począł znowu Halpherson, z właściwym sobie spokojnym uśmiechem. - Tylko że przedtem nie powiedziałem wam prawdy. Eksperyment, który właśnie przeprowadziliśmy, nie jest tym, jaki wam zapowiedziałem. Zrobiliśmy tylko studium z dziedziny autosugestii.
          - Autosugestii? - obaj uczeni spoglądali ze zdumieniem na siebie.
          - Tak, moi panowie. Nasze zebranie się w tym laboratorium, ta wanna, mój skalpel i do was zwrócone słowa, którymi poprzedziłem eksperyment, wszystko to było komedią, którą zaaranżowałem po to, aby wywrzeć odpowiednie wrażenie na tym biedaku. Chciałem stwierdzić eksperymentalnie, jak daleko sięga - że się tak wyrażę - nerwowa wrażliwość człowieka. Ten osobnik, który leży tu przed wami, nie skrwawił się wcale. On tylko w to uwierzył, tak jak i wyście ulegli podobnemu złudzeniu!
          Fizjolog uchwycił ociekającą czerwoną wodą lewą rękę Wilsona, ciągle jeszcze nie dającego znaku życia, osuszył ją i podniósł do światła.
          - Przekonajcie się panowie sami, że nie ma tu żadnego śladu upuszczenia krwi. Zadrasnąłem go tylko lekko ostrzem instrumentu i wylałem równocześnie na miejsce zacięcia epruwetkę jasnego karminu. Następnie od zwykłego środka chemicznego zabarwiała się woda na czerwono. Potem zapoznałem delikwenta dokładnie z przebiegiem zupełnego wykrwawiania się, a autosugestia, że istotnie ulega skrwawieniu była tak silna, iż wszystkie głośno przeze mnie wypowiadane objawy zjawiały się u niego po kolei aż do stadium głębokiego omdlenia, w którym się obecnie znajduje. Przyznacie, że jest to rzeczywiście nadzwyczaj interesujący eksperyment!
          - Udał się panu jeszcze lepiej i zupełniej, aniżeli pan sam przypuszcza - odezwał się nagle anatom Jeffries, który schylony nad Wilsonem badał go jak najdokładniej. - Ten człowiek naprawdę nie żyje.
          - Tak? - mruknął Moffat przez zęby - cóż to szkodzi? Był to i tak na śmierć skazany morderca.
          Profesor Halpherson nie zaprzeczył, a jednak pobladł nieco.

Przełożyła Wanda Tomaszewska

Opowiadanie znajduje się w antologii pt. Maska śmierci. Opowieści niezwykłe, tom 1,
oprac. K. Bortnik, K.M. Choule, Przemyśl 2008.
       

1 komentarz:

  1. Ciekawe jak to może być z człowiekiem i jego umysłem. Aż boję się pomyśleć że może tak być jak jest to tutaj opowiedziane brr...

    OdpowiedzUsuń