poniedziałek, 1 października 2012

Gustav Meyrink - Preparat


          Dwaj przyjaciele siedzieli przy narożnym oknie kawiarni Radeckiego i rozmawiali ze sobą szeptem.
          - Nie ma go. Dziś po południu wyjechał ze swym służącym do Berlina. Dom jest całkiem pusty. Właśnie stamtąd wracam i się przekonałem - dwójka Persów to jedyni mieszkańcy.
          - A więc dał się złapać na ów telegram?
          - Co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości, kiedy słyszy nazwisko Fabio Marini, nic nie jest go w stanie powstrzymać.
          - To mnie właśnie dziwi, był on przecież przy nim długie lata, aż do śmierci tamtego, czegóż więc nowego mógłby się jeszcze dowiedzieć w Berlinie?
          - Oho! Profesor Marini trzymał przed nim wiele rzeczy w tajemnicy. On sam wspomniał raz o tym mimochodem - około pół roku temu, kiedy poczciwy Aksel jeszcze był z nami.
          - Czy jest rzeczywiście coś w tej tajemniczej metodzie preparowania Mariniego? Czy naprawdę wierzysz w to tak święcie, Sinclair?
          - O wierze nie może tu być żadnej mowy. Na własne oczy widziałem we Florencji spreparowanego przez Mariniego trupa dziecka. Mówię ci, każdy przysiągłby, że to dziecko tylko śpi - ani śladu sztywności, żadnych zmarszczek, żadnych fałdów - nawet różowa skóra żyjącej istoty imitowana była bez zarzutu.
          - Hm, czy myślisz, że Pers mógł naprawdę Aksla zamordować i...
          - Tego nie wiem, Ottokarze, ale naszym obowiązkiem jest nabrać pewności, co do jego losu. Cóż by było, gdyby on wtedy został za pomocą jakiejś trucizny wprawiony w rodzaj śmiertelnego tężca?
          Boże, co ja namawiałem lekarzy w Instytucie Anatomicznym, co się ich nabłagałem, żeby zrobili próbę przywrócenia do życia.
          - Czego pan chce właściwie? - mówili. - Ten człowiek umarł, to jasne, a wszelkie zabiegi na trupie bez pozwolenia doktora Darasche-Koh są niedopuszczalne.
          I przedłożyli mi kontrakt, w którym stało wyraźnie, że Aksel posiadaczowi owego dokumentu sprzedaje po śmierci swoje ciało i że tego a tego dnia odebrał za to i pokwitował pięćset florenów.
          To okropne, że coś podobnego ma w naszym stuleciu prawomocność. Ilekroć o tym myślę, ogarnia mnie nieopisana wściekłość... Biedny Aksel, gdyby miał pojęcie, że ów Pers, jego największy nieprzyjaciel, może być właścicielem tego kontraktu... On był zawsze zdania, że Instytut Anatomiczny sam...
          - A czy adwokat nie mógł czegoś zdziałać?
          - Wszystko na próżno. Nie zwrócono nawet uwagi na świadectwo staruszki roznoszącej mleko, że Darasche-Koh raz o wschodzie słońca tak długo przeklinał imię Aksla aż mu piana wystąpiła na usta... Tak, gdyby Darasche-Koh nie był europejskim medicine doctor... Ale po co jeszcze o tym mówić... Chcesz iść ze mną, czy nie, Ottokarze? Decyduj się!
          - Naturalnie, że chcę. Ale pomyśl, jeśli złapią nas jak złodziei... Pers jest szanowanym uczonym o nienagannej opinii! Samo wskazanie na nasze podejrzenia, Bóg widzi, nie stanowi dostatecznego powodu. Nie bierz mi za złe, ale czy naprawdę nie mogłeś się mylić, kiedyś słyszał głos Aksla?... Nie unoś się zaraz, Sinclair, proszę cię... lepiej opowiedz mi wszystko jeszcze raz dokładnie. Czy nie byłeś już przedtem jakoś podniecony?
          - Ani krzty! Pół godziny wcześniej byłem w Hradczanach i oglądałem kolejny raz kaplicę św. Wacława i katedrę św. Wita - te stare, osobliwe budowle z rzeźbami jak z zastygłej krwi, które wywierają zawsze niesłychane wrażenie na naszą duszę, a potem jeszcze wieżę, gdzie zamykano skazanych na śmierć głodową i ulicę Alchemików. Następnie zstępowałem po schodach pałacowych i mimo woli natknąłem się na otwartą furtę, wiodącą do domu doktora. W tej samej chwili usłyszałem wyraźnie dobiegający zza okna głos Aksla, który liczył: "Raz - dwa - trzy - cztery".
          Boże, gdybym był wtedy zaraz wtargnął do mieszkania... Ale nim się zdołałem namyślić, turecki służący doktora zatrzasnął furtę. Mówię ci - musimy pójść do tego domu! Musimy! Cóż gdyby Aksel żył jeszcze?!
          Pomyśl, nikt nas nie może przydybać. Któż zapuszcza się w nocy na te stare pałacowe schody? Proszę cię! A wytrychem potrafię tak operować, że się zdziwisz.
         
*

          Obydwaj przyjaciele, zanim zdecydowali wykonać swój plan, aż do zmroku włóczyli się po ulicach. Wreszcie przesadzili mur i stanęli przed starym domostwem, należącym do Persa.
          Budynek, samotnie stojący na wzniesieniu Ogrodu Furstenbergów, wspierał się boczną ścianą o trawą porosłe schody pałacowe.
          - Ten ogród, te stare wiązy w dole, mają w sobie coś niesłychanie przerażającego - szepnął Ottokar Dohnal. - Spójrz tylko jak groźnie Hradczany odcinają się na tle nieba! A te oświetlone okna we wnękach pałacu. Naprawdę, osobliwe powietrze wieje po tej stronie, jak gdyby się całe życie ukryło w ziemi ze strachu przed czyhającą śmiercią. Czy ty także masz uczucie, że pewnego dnia ów obraz, podobny do cienia, zniknie jak wizja, fatamorgana - że te śpiące, skulone życie zbudzić się musi do czegoś nowego, przerażającego? A spójrz tylko na dół, na te białe żwirem wysypane drogi - wyglądają jak żyły...
          - Chodź! - naglił Sinclair. - Już mi drżą kolana z podniecenia. Potrzymaj tymczasem mapę orientacyjną!
          Drzwi były na wpół otwarte, a oni omackiem szli w górę po schodach, na które ciemne gwieździste niebo rzucało zaledwie słaby blask.
          - Nie zapalaj światła! Ktoś mógłby je z dołu, z altany zauważyć. Czy słyszysz Ottokarze? Postępuj w ślad za mną... Uważaj, jeden stopień jest wyłamany - drzwi na ganek otwarte - tu - tutaj - na lewo...
          Znaleźli się w jakimś pokoju.
          - Nie hałasuj, do licha!
          - To nie moja wina. Drzwi same się zatrzasnęły.
          - Będziemy musieli zapalić światło. Boję się, że mogę coś przewrócić, zbyt wiele krzeseł pałęta się pod nogami.
          W tej chwili błysnęła niebieska iskra na ścianie i dał się słyszeć jakiś szmer - coś jakby wzdychający oddech. Ciche skrzypienie zdawało się dobywać z podłogi i wszystkich szpar.
          Przez sekundę trwała śmiertelna cisza. A potem jakiś charczący głos zaczął rachować pomału i głośno:
          - Raz - dwa - trzy...
          Ottokar Dohnal krzyknął, zaczął jak oszalały pocierać zapałką o pudełko - jego ręce dygotały w powietrzu ze strasznego przerażenia - nareszcie rozbłysło światło. Przyjaciele spojrzeli sobie w zbielałe jak płótno twarze.
          - Aksel!
          - Cztery - pięć - sześć - siedem...
          - Owo liczenie dochodzi z tej wnęki!
          - Zapal świecę! Prędko, prędko!
          - Osiem - dziewięć - dziesięć - jedenaście...
          W nyży na pręcie mosiężnym wisiała u sufitu głowa ludzka o blond włosach. Pręt sterczał z samego środka ciemienia. Szyja obwiązana była pod brodą jedwabną szarfą, a pod nią przewód oddechowy i oskrzele z dwoma czerwonymi skrzydłami płuc. Między nimi rytmicznie poruszało się serce, otoczone złotymi drutami, które idąc po ziemi wiodły do małego elektrycznego aparatu. Żyły napełnione krwią, przeprowadzały ją w górę z dwóch butli o cienkich szyjkach.
          Ottokar Dohnal umieścił świecę w małym lichtarzu i wsparł się o ramię przyjaciela, ażeby nie upaść.
          Była to głowa Aksla o kwitnącym kolorze twarzy i czerwonych jak żywe ustach. Oczy szeroko rozwarte spoglądały z okropnym wyrazem w zwierciadło na przeciwległej ścianie, która obwieszona była tureckimi i kirgiskimi szablami. - Wszędzie dziwaczne wzory wschodnich tkanin.
          Pokój był pełen spreparowanych zwierząt - węże i małpy leżały osobliwie powykrzywiane między porozrzucanymi książkami. Na stole, w szklanym pojemniku z niebieską cieczą pływały ludzkie wnętrzności. Gipsowe popiersie Fabio Mariniego spoglądało poważnie z postumentu na pokój.
          Przyjaciele nie byli w stanie wydusić słowa; zahipnotyzowani patrzyli na serce tego straszliwego ludzkiego zegara, które jak żywe drżało i biło.
          - Na litość boską, uchodźmy stąd zanim zemdleję! Przeklęty niech będzie ten perski potwór!
          Ruszyli w stronę drzwi.
          Wtem, znów zabrzmiało owo niesamowite zgrzytanie, które zdawało się wychodzić z ust preparatu. Dwie niebieskie iskry zamigotały i odbiwszy się od zwierciadła przeskoczyły w źrenice zmarłego. Jego usta rozwarły się - z trudnością wysunął się język - wygiął poza przednie zęby - i głos zacharczał:
          - Kwad-rrrr-ans.
          Potem usta zamknęły się, a oczy znów martwo patrzyły przed siebie.
          - Okropne! Mózg funkcjonuje - żyje - precz stąd - precz - na powietrze!
          - Nie mogę, tu - tu - patrz!
          Wewnętrzną klamkę stanowiła ludzka dłoń, ozdobiona pierścieniami - białe palce chwytały powietrze.
          - Tutaj, tutaj, masz chustkę! Czego się boisz? To przecież ręka naszego Aksla!
          Stali znów w korytarzu, patrząc jak drzwi z wolna się zamykają.
          Wisiała na nich czarna, szklana tabliczka z napisem:

Doktor Mohammed Darasche-Koh
Anatom

          Światło świecy migotało w przeciągu, który wionął ponad ceglanymi schodami.
          Wtem Ottokar zatoczył się aż pod ścianę i jęcząc padł na kolana:
          - Tu, patrz na to! - i wskazał na taśmę od dzwonka.
          Sinclair poświecił bliżej.
          Z krzykiem odskoczył i upuścił świecę. Blaszany lichtarz staczał się brzęcząc ze stopnia na stopień.
          Jak oszaleli, ze zjeżonymi włosami zbiegali co tchu w ciemności po schodach.
          - Perski szatan. Perski szatan...

Autor przekładu nieznany.

Opowiadanie znajduje się w antologii Demony perwersji. Opowieści niezwykłe,
oprac. K. Bortnik, K.M. Choule, Przemyśl 2011
Oraz w zbiorze opowiadań autora Demony perwersji.

1 komentarz:

  1. Hmm ciekawe doprawdy opowiadanie, ciekawe czy na prawdę dałoby się coś takiego zrobić...

    OdpowiedzUsuń