poniedziałek, 18 lutego 2013

Louis Paul Boon - Smutny kos


          Niedawno spotkałem kosa w cichym lesie. Siedział na gałęzi i pogwizdywał sobie, a gdy przystanąłem, rozpoczął historię swojego życia.
          Ten las był zawsze lasem, powiedział kos. Kochankowie przychodzili się tu kryć i majstrować bez przeszkód całe chmary dzieci. Stare kobiety zbierały chrust, zaś zezowatym wałkoniom wpadały we wnyki zające, a czasem także krasnoludek, lecz nigdy jakaś dobra wróżka, z którą mogliby się przespać.
          Wiedziano, że jakaś żyła wiedzie do serca lasu, gdzie właściciel tego wszystkiego ma zamek z bajki. We wsi nikt go nie znał, lecz przy kominku mówiono o nim jak o wilkołaku. A przecież widzieli go już nie raz. Nie zdawali sobie z tego sprawy, ale on był słowem, które stało się ciałem, przebranym za wędrowca. Leczył chorych, przepowiadał przyszłość i wymieniał dziwaczne monety, których nie było w obiegu na tym świecie. Za każdym razem gdy przeciągał przez wieś, temu czy owemu ginęła dorastająca córeczka, choć ostrzegał: "Niedawno widziałem wilkołaka z dziwnym błyskiem w oku!"
          Co roku zachodził także do cieśli, gdzie nie było co wymieniać, a i leczyć też nie bardzo było kogo, ale za to w chacie po podłodze baraszkowały trzy dorastające dziewczynki. I za każdym razem pan zamku, przebrany za wędrowca, myślał sobie: Ciekaw jestem, czy w tym roku któraś z trzech córek dojrzała już do zerwania.
          Pewnego sobotniego poranka przechodził obok ich domu akurat w chwili, gdy najstarsza zamierzała się umyć w kadzi pod okapem. Miała kruczoczarne włosy, oczy, które płonęły niczym węgle na kominku, a fałdy jej ciała zabarwione były na ciemny brąz.
          We krwi pana zamku przenikliwie zakrzyczały ptaki, gdy zobaczył, jak ona włazi do kadzi. Samotne wieczory na zamku, gdzie jedyną jego rozrywką było przyglądanie się klocom drewna spalającym się w ogniu na popiół, przypomniały mu się boleśniej niż kiedykolwiek. Wyciągnął dziewczynę z kadzi i, mokrą i nagą jak stała, wsadził do swej wielkiej podróżnej torby.
          Okrężną drogą wrócił do serca lasu i skoro tylko zapadł zmrok, a psy się uśpiły, wyciągnął ją z torby.
          "Tańcz jak płomienie w piecu, krzycz jak ptaki w mojej krwi i pozostań naga jak tam, w kadzi" - powiedział.
          Posłuchała go, bo spodziewała się czegoś gorszego.
          Przez długi czas była towarzyszką jego zabaw, a on wpatrywał się aż do upojenia w głębokie fałdy jej ciała, zabejcowane na tak głęboki brąz. Tu i ówdzie przywodziło mu ono na myśl pięknie wypieczonego kurczaka. Nie mógł się powstrzymać, by nie przełykać ślinki, gdy widział ją w wyobraźni leżącą na półmisku. Nigdy jednak nie dała mu powodu do złości, nie sprowokowała go do gniewnego okrzyku: "A teraz nadzieję cię na rożen!"
          Knując swe plany łaził z kąta w kąt, aż pewnego dnia dał jej srebrny kluczyk i świeżo złożone jajo kosa.
          "Noś to zawsze przy sobie, ale nie wtykaj klucza w niewłaściwy zamek i nie stłucz jajka!" - powiedział.
          Potem zasiadł przy kominku i udawał, że śpi. A ona o mało nie umarła z ciekawości, do którego też zamka mógłby pasować ten kluczyk. Wymknęła się cichutko i przymierzała go do wszystkich drzwi. Doszła wreszcie do pokoju na wieży, w którym jeszcze nigdy dotąd nie była. I patrzcie, do tych to właśnie drzwi pasował kluczyk. Gdy weszła do środka, zbladła nawet najciemniejsza fałdka jej ciała. Stała tam wielka kadź wypełniona aż po brzeg krwią, a w niej pływały dziewczyny, które zniknęły ze wsi.
          Ze strachu upuściła z rąk jajko i stłukła je.
          Gdy wróciła do pokoju, on spostrzegł od razu, że stało się najgorsze. I choć jeszcze się z nią zabawiał, nadeszła oto pora, by ją usmażyć i pożreć. Tak pięknie wyglądała na półmisku, upieczona na brązowo i przybrana pietruszką. Ze smutkiem zjadł ostatni kęs - była to nereczka - a potem pozbierał kostki i zaniósł je do pokoju na wieży.
          I znowu jego wieczory stały się bardzo samotne i wkrótce zapragnął drugiej córki cieśli, która zapewne zdążyła już dojrzeć.
          Zapadał właśnie zmierzch, kiedy tam zaszedł, i spieszno mu było ją zobaczyć, gdy będzie kładła się spać. Jego wzrok zawisł nad niskim okienkiem i ujrzał, jak ściągała z siebie przylegającą do ciała koszulę. Jej głowa była płonącą pochodnią rudych włosów, jej oczy koloru kociej zieleni, a skórę miała jak ze śmietany.
          Pospiesznie wetknął dziewczynę do torby podróżnej i pognał, by skosztować w zamku tej śmietankowej skóry i ogrzać dłonie przy czerwonawym płomieniu, który figlarnie lizał jej brzuch.
          Lecz kiedy zbrzydł mu już smak śmietany, a jęzor ognia między jej udami wydał mu się zbyt nieruchomy, począł po dawnemu obgryzać sobie paznokcie.
          Znowu wyciągnął srebrny kluczyk i świeżo złożone jajo kosa i wetknął jej to w ręce. I po cichutku skradał się za nią, gdy wchodziła na schody prowadzące do wieży. Gdy stojąc na schodach spoglądał z dołu na jej kołyszące się biodra i uda - w głębokich fałdach leżał teraz nieomal błękitny cień, jak w mleku - jego gniew przybrał jeszcze na sile i gwałtowności.
          Klucz obrócił się w zamku, jajko zrobiło pyk i było po nim. Dobrze mu zrobiła wiadomość, że oto bezkarnie może ją ukarać: powiesił dziewczynę za czerwony płomień włosów. Wielki hak w ścianie natychmiast począł rdzewieć.
          Potem ruszył pospiesznie do domu cieśli, bo bezgranicznie pożądał najmłodszej, najpiękniejszej, którą zachował sobie na koniec.
          Była jeszcze bardziej skora do zabaw niż jej siostry i najchętniej od rana do wieczora płatałaby tylko figle. Gdy zaś nie mogła figlować, chodziła popatrzeć na swe odbicie w wodzie strumienia. Jasne włosy powiewały dookoła niej, a jej małe piersi bawiły się pośród nich w ślepą babkę.
          Zaśmiała się, gdy odkryła, że podróżnik znowu tu jest i gapi się na nią zza krzaków. Sama zapytała, czy może z nim pójść i czy on zna może jakieś klawe zabawy?
          Ale trzeciego wieczora na zamku miała już dość jego zabaw.
          "Jak dla mnie to z pana jest zbyt ponury ptaszek - powiedziała. - I pańskie gwizdanie też mnie drażni. Nie umie pan nic innego?"
          Wtedy on wręczył także i jej srebrny kluczyk i jajo kosa i powiedział: "Posłuchaj, zabawa polega na tym, żebyś otworzyła odpowiedni zamek i nie stłukła przy tym jajka".
          Szukała dłużej, niż było trzeba, tylko dlatego, że samo szukanie sprawiało jej taką radość. Za każdym razem, gdy srebrny kluczyk utkwił w niewłaściwym zamku, nie mogła się powstrzymać od śmiechu, aż jej małe piersi kryły się wylęknione w gęstwinie jasnych włosów. W pewnej chwili roześmiała się nawet tak głośno, że aż jajko wymknęło się jej z rąk. Ale w ostatniej chwili zdołała je jeszcze pochwycić.
          Następnego wieczora odkryła pokój na wieży. Pochyliła się ciekawie nad kadzią i jej zawartością. Przyjrzała się obgryzionym kosteczkom siostry w jednym kącie i drugiej siostrze na gwoździu w innym kącie. A gdy ujrzała na progu to smutne ptaszysko, pana tego zamku, powiedziała: "To jest żart, który mnie wcale nie śmieszy".
          Nie mógł jej zabić. Otworzyła pokój na wieży i mimo to nie stłukła jajka.
          "Nie mam mocy nad tobą - powiedział. - Przyjmij ode mnie w darze serce lasu i zamek, moją fortunę, mój srebrny kluczyk i moje jajko. Żyjmy długo razem i bądźmy mniej lub bardziej szczęśliwi".
          Lecz w odpowiedzi ona rzuciła mu jajko kosa w twarz. Stłukło się i żółtko zostawiło wielką plamę. I patrzcie, oto pan zamku zaczął się kurczyć, stał się bardzo mały i czarny i tylko na dziobie pozostała żółta plama po żółtku...
          Przemieniłem się w smutnego kosa. Nie wiem, co się z nią dalej działo. Może nadal mieszka w sercu lasu, na zamku. A ja siedzę tu samotnie i pogwizduję w deszczu.


Przełożył Andrzej Wojtaś

Opowiadanie znajduje się w antologii Smutny kos: Opowieści niesamowite i osobliwe z prozy niderlandzkiej.

1 komentarz:

  1. Ciekawe, okrutne i dziwne. Jak można dać tak miłemu ptaszkowi jakim jest Kos taką straszną historie.

    OdpowiedzUsuń