czwartek, 21 sierpnia 2014

Koizumi Yakumo - Na dnie czarki




          Byliście może kiedy na starej wieży, która sterczy w mrok, wspinaliście się w ciemności na sam koniec wysokich schodów, gdzie nic nie ma prócz sieci pajęczych? Albo szliście może wąską ścieżką brzegiem urwiska, gdzie w dole się otwiera morze, a za zakrętem spotyka się nagle skały niby zęby piły? Z literackiego punktu widzenia wartość emocjonalna takich przeżyć polega głównie na tym, że budzą one mocne uczucia. W starym zbiorze japońskich opowieści zachował się jeden fragment, który w podobny sposób pobudza wyobraźnię.
          Opowieść jest nie dokończona; nikt już dziś nie odgadnie dlaczego. Może twórcę ogarnęło lenistwo czy posprzeczał się z wydawcą? Albo może odwołano go nagle od biurka, potem nie wrócił więcej lub umarł akurat w trakcie pisania? A oto nie dokończona opowieść:

          Czwartego stycznia w trzecim roku Tenna(1) – z górą dwieście dwadzieścia lat temu – wielmoża Nakagawasa Donokami, odbywając zwyczajowe wizyty przy końcu roku, zatrzymał się dla odpoczynku wraz z drużyną w herbaciarni. Było to w dzielnicy Hongo Shirayama w Edo. Jeden z jego wasali – nazywał się Sekinai – poczuł przemożne pragnienie. Bierze więc wielką czarkę, napełnia ją po brzegi herbatą, podnosi do ust. Raptem na złotawej, przezroczystej powierzchni płynu widzi odbicie cudzej twarzy. Wzdryga się i rozgląda wokół, lecz nie dostrzega nikogo. Twarz odbijająca się w herbacie należy do młodego samuraja, co łatwo można poznać po uczesaniu. Dziwne doprawdy, jak wyraźnie widać oblicze pięknego młodzieńca, o niemal dziewczęcym wyrazie łagodności. Twarz wygląda jak żywa, ruszają się oczy i usta. Skonsternowany Sekinai wylewa herbatę, uważnie sprawdza naczynie. Zwykła tania czarka, nie ma na niej żadnego wzoru ni rysunku. Bierze Sekinai inną i nalewa świeżej herbaty. Dziwna twarz ukazuje się znowu, tym razem pogardliwie uśmiechnięta. Teraz Sekinai się nie przestraszył.
          - Coś ty za jeden? – szepce. – Już się nie dam nabrać!
          I wypił herbatę z odbijającym się w niej obliczem.
          Niepokoił się odjeżdżając:
          - Czyżbym połknął ducha?
          Kiedy tego samego dnia wieczorem pełni Sekinai wartę na dworze Nakagawasy, do komnaty wchodzi bezszelestnie wspaniały młody samuraj. Sadowi się naprzeciw i pozdrawia go lekkim ukłonem.
          - Jestem Shikibu Heinai – mówi. – Dziś po raz pierwszy mieliśmy okazję się spotkać. Co to, pan sobie mnie nie przypomina?
          Samuraj miał głos niski, lecz donośny. Sekinai zdębiał. Jakże, widzi oto przed sobą zjawę z czarki! Twarz się uśmiecha tak samo jak przedtem, a tylko oczy mają wyraz inny, pogardliwy i wyzywający.
          - Nie, nie przypominam sobie – odpowiada Sekinai lodowato, hamując gniew. – A przede wszystkim, jak się pan tu dostał? Kto pozwolił panu wejść do środka, pytam?!
          W okresie feudalnym, o którym mowa, rezydencji wielmożów pilnie strzeżono dzień i noc i – jeśli nie liczyć wypadków karygodnego niedbalstwa straży – nikt nie mógł wejść bez pozwolenia i bez eskorty.
          - Oho, ho! Nie przypomina sobie! – zawołał ironicznie gość i podsunął się bliżej. – Nie przypomina! A przecież zranił mnie pan dzisiaj rano.
          Sekinai chwycił błyskawicznie krótki miecz, który miał u pasa, wymierzył ostrze w gardło nieznajomego i pchnął. O, nic to nie dało! W tej samej chwili bowiem nieproszony gość odskoczył, wstąpił w ścianę i zniknął. Nawet śladu po sobie nie zostawił. Jak światło płomyka świecy przenika przez papier lampionu, tak i on wtopił się w ścianę, przeszedł przez nią!
          Zawiadamia Sekinai wartowników, zdumiewają się wszyscy i kłopoczą. Nikt z wasali nie widział, żeby ktokolwiek wchodził o tej porze i nikt nie zna imienia Shikibu Heinai.
          Następny wieczór Sekinai miał wolny od służby i spędzał czas w domu z rodzicami. Późnym wieczorem odwiedzili go jacyś uzbrojeni nieznajomi, prosząc o chwilę rozmowy. Kiedy Sekinai wyszedł do przedsionka, ujrzał trzech mężczyzn. Trzej godni samuraje stali przed samym progiem. Skłonili się z szacunkiem.
          - Jesteśmy – odezwał się jeden – wasalami Shikibu Heinai’a, a nazywamy się Matsuoka Bungo, Dobashi Kyuuzo i Okamura Heiroku. Nasz pan wczoraj wieczorem cię odwiedził, aleś ty, panie, rzucił się nań z mieczem. Odniósł tak ciężką ranę, że musiał się udać na leczenie u wód. Pojechał na kurację do gorących źródeł, wróci szesnastego przyszłego miesiąca. A kiedy wróci, nie omieszka ci się zrewanżować.
          Nie słuchając dłużej chwyta Sekinai miecz, tnie na prawo, na lewo nieproszonych gości. Nieznajomi wybiegli z domu, przeskoczyli ogrodzenie sąsiedniego dworu i jak cienie przepadli bez śladu…

          W tym miejscu urywa się stara opowieść. Ciąg dalszy pozostał zamknięty w czaszce – czyjej? – a i czaszka przed stu laty w proch się rozsypała. Mógłbym dopowiedzieć zakończenie niniejszej historii, ale czyżby zadowolić ono mogło czytelników? Pozostawiam im zatem do osobistego rozważenia: co się stanie, gdy ktoś połknie ducha?

          1 – Trzeci rok Tenna – rok 1683 (przyp. tłum.).


Przełożyła Blanka Yonekawa

Opowiadanie znajduje się w antologii Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite z prozy japońskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz