wtorek, 19 sierpnia 2014

Koizumi Yakumo - Zdrowy rozsądek



          W dawnych czasach mieszkał na górze Atago w pobliżu Kioto uczony bonza. Oddawał się dnie całe medytacjom i studiował święte księgi. Świątynka, w której mieszkał, stała w miejscu zupełnie odludnym, z dala od okolicznych wiosek, tak że bez ludzkiej życzliwości bonza nie zdołałby się utrzymać. Szczęściem jednak pomagali mu wierni wieśniacy, regularnie co miesiąc dostarczali ryżu i świeżych jarzyn. Wśród opiekunów bonzy był pewien myśliwy odwiedzający czasem te strony w pogoni za zwierzyną.
          Pewnego razu, gdy myśliwy zawitał do świątynki dźwigając woreczek ryżu, świątobliwy mąż powitał go tymi słowy:
          - Posłuchaj no nowiny. Dziwna rzecz się tutaj wydarzyła od czasu twoich ostatnich odwiedzin. Nie rozumiem wprawdzie, czemu to mnie, niegodnego, spotyka wyróżnienie, ale bądź co bądź, jak wiesz, spędziłem wiele lat na modłach i medytacjach, więc z tego chyba powodu doczekałem się nagrody, nie wiem. W każdym razie co noc ukazuje się w świątyni Budda(1) na słoniu siedzący. To szczera prawda. Zanocuj dzisiaj u mnie, a zobaczysz cud na własne oczy.
          - Oglądać Boga czcigodnego na własne oczy, cóż to za szczęście dla mnie! – odparł myśliwy. – Chętnie zostanę i zobaczę.
          Zatrzymał się myśliwy na nocleg w świątyni. Bonza wrócił do swoich zajęć, a on rozmyślać począł o cudzie, który miał oglądać, i ogarnęło go zwątpienie. Im dłużej myślał, tym więcej czuł wątpliwości.
          W świątyni przebywał też chłopiec odbywający nowicjat, zwrócił się więc myśliwy do niego.
          - Mówi bonza – zagadnął – że się w świątyni Budda ukazuje, czyś i ty go widział?
          - O tak, sześć razy widziałem, z czcią największą! – odpowiedział chłopiec.
          Myśliwy wierzył chłopcu, lecz to, co usłyszał, powiększyło tylko jego nieufność. Jeśli chłopiec mógł widzieć dziwne zjawisko – cokolwiek to było – zobaczy i myśliwy. Niecierpliwie oczekiwał teraz nadejścia oznaczonej godziny.
          Trochę przed północą orzekł bonza, że nadeszła właściwa pora, by rozpocząć przygotowania na przyjęcie bóstwa. Otworzył na oścież drzwi małej świątynki, siadł zwrócony twarzą ku wschodowi. Nowicjusz siadł po lewej stronie, a myśliwy zajął skromnie miejsce z tyłu, za plecami bonzy.
          Była noc dwudziestego września, posępna, wietrzna bardzo i ciemna. Siedzieli tak czas dłuższy, oczekując nadejścia bóstwa. I oto wreszcie na wschodzie pojawiło się białe światełko, niczym gwiazda. Szybko się przybliżało, rosło, rozświetliło górskie zbocza. Aż dała się widzieć sylwetka bez skazy – słoń o sześciu kłach jak śnieg biały. W następnej chwili trzej oczekujący ujrzeli na jego grzbiecie świetliste bóstwo. Słoń stanął przed świątynią. Wydawał się teraz dziwnie ogromny, niby góra utkana z księżycowego blasku. Bonza i nowicjusz padli na twarze i rozpoczęli żarliwe modły. A myśliwy łuk chwyciwszy wstał nagle, z całej siły cięciwę napiął i wymierzył w bóstwo świetliste. Świsnęła długa strzała, utkwiła głęboko w piersi boga. Rozległ się huk gromu, zgasło blade światło i zjawisko całe się rozpłynęło. Nad świątynką znów zapadła ciemność i tylko poszum wiatru słychać było.
          - O, nikczemny! – zawołał ze łzami wstydu i rozpaczy bonza. – Podły bezbożniku! Cóżeś to uczynił najlepszego?
          Myśliwy ze spokojem przyjął wybuch bonzy, nie okazał ni żalu, ni gniewu. Zamiast tego łagodnie przemówił:
          - Proszę cię, ojcze, uspokój się. Wysłuchaj mnie najpierw. Masz za sobą lata wytrwałych medytacji i nabożnych modłów, mogłeś myśleć, że nawiedził cię Budda. Skoro tak, powinien on być widzialny wyłącznie dla ciebie. Tymczasem i chłopiec go widział! Ja zaś jestem prostym myśliwym, moje zajęcie to zabijanie. Niepodobna, żeby pochwalał Budda odbieranie życia. Dlaczego więc mnie także się ukazał? Wiem, jest on obecny wokół mnie, wszędzie. Nie mogę jednak go pojąć, nie mogę zobaczyć, jak słyszałem. Prowadzisz, ojcze, świątobliwe życie. Prawdą być może, że się słudze bożemu cudowne zjawisko objawi. Ale skądże mnie, który, aby żyć, zabijam? A jednak widzieliśmy to samo co ty, i ja, i ten tu chłopiec. Dlatego, powiem szczerze, oglądałeś nie bóstwo, tylko zjawę, co cię chciała oszukać, nawet może zabić! Zechciej poczekać spokojnie do rana. Dam ci dowód, że się nie myliłem.
          O świcie bonza i myśliwy poszli przeszukać miejsce, gdzie widzieli bóstwo. Odkryli nikłe ślady krwi. Uszli jeszcze kilkaset kroków i w rozpadlinie spostrzegli wielkiego jenota(2). Był martwy – padł przebity strzałą myśliwego.
          Tak oto bonza, choć człowiek uczony, łatwo dał się oszukać podstępnemu zwierzęciu. A myśliwy, niedowiarek i prostak, okazał prawdziwy zdrowy rozsądek. Dzięki wrodzonemu instynktowi odkrył oszustwo i potrafił mu zaradzić.

          1 – Budda – jap. fugenbosatsu, sanskr. bodhisattwa (przyp. tłum.).
       2 – Jenot – jap. tanuki. Wg japońskich wierzeń ludowych niektóre zwierzęta, jak np. borsuk, lis, jenot, potrafią przybierać różne postacie, aby straszyć i zwodzić ludzi.


Przełożyła Blanka Yonekawa

Opowiadanie znajduje się w antologii Ballada o Narayamie. Opowieści niesamowite z prozy japońskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz