Dekret Konstytuanty, w roku 1793 w Paryżu
ogłoszony, nakazywał otworzyć grobowce w opactwie St. Denis, gdzie 1500 lat już
prawie spoczywały ciała królów, królowych, ich rodzin i najznamienitszych mężów
Francji. Postanowiono, że szczątki pogrzebane zostaną na cmentarzu opactwa,
ołów trumienny przetopiony będzie na użytek publiczny, skarby zaś w grobowcach
znalezione, a także wszelkie precjoza kościelne, drogocenne naczynia i szaty w
obecności miejscowych komisarzów i rajców miejskich St. Denis w skrzynie
złożone będą i powozami przewiezione do Paryża.
Powołano specjalną komisję, która w
miesiącu październiku udała się do opactwa St. Denis wraz z kilku robotnikami,
mającymi grobowce otworzyć i szczątki usunąć.
Jednym z komisarzów przydzielonych
tejże ekspedycji był Marcel Normand, zaprzysiężony republikanin, który głosował
za śmiercią Ludwika XVI. Rad wielce przystał do wyprawy. Był wszak jeszcze inny
powód jego niezwykłego zainteresowania, dla którego wyprawił się do krainy
zmarłych możnowładców.
Marcel Normand, pilny czytelnik
starych ksiąg historycznych, wyczytał gdzieś, że w grobowcach opactwa St. Denis
ukryta jest cenna bransoleta królowej Ranthildy, ongiś należąca do królowej
Kleopatry, z jednego kawałka szmaragdu wyrzezana. Znana legenda mówi, że
bransoleta owa była talizmanem francuskich rodów królewskich, które ponoć
dopóty narodowi francuskiemu panować będą, dopóki tenże klejnot nie zostanie
zniszczony. Dlatego też drogocenna bransoleta powierzona została krainie
zmarłych, aby przodkowie królewskich rodów strzegli owego talizmanu władzy.
Marcel Normand poprzysiągł sobie, że
za wszelką cenę odszuka w grobowcach St. Denis zagadkowego obrońcę tyranów i
okrutnych monarchów i jako wierny republikanin własnoręcznie zniszczy talizman,
który by mógł zagrażać istnieniu republiki. Zawsze zatem obecny był przy
wykopywaniu zwłok w opactwie St. Denis i robotnicy niczego ruszyć nie śmieli,
dopóki dokładnie nie przebadał każdego grobowca.
Najsamprzód otworzono grobowiec
wicehrabiego de Turenne, zwycięskiego wojownika, którego w roku 1675 w bitwie
pod Sasbach kula armatnia zabiła. Był to mały loszek pod marmurowym pomnikiem
przez rodzinę ufundowanym. Kiedy już uzyskano dostęp do grobu, trumnę zaś
otworzono, zdumieni robotnicy ujrzeli, że zwłoki są dotąd nienaruszone, a rysy
twarzy nawet nie zmienione. Ciało zmieniło się w zasuszoną mumię koloru
jasnobrązowego. Przeniesiono je tymczasem do zakrystii, skąd później miało być
przewiezione do panteonu francuskich pamiątek i w sarkofagu elizejskim złożone.
Także zwłoki Henryka IV, znalezione w
grobowcu dynastii burbońskiej, były podobnie zachowane. Królewskie szczątki
spoczywające w pokoju od roku 1610, kiedy to Henryk w wieku lat pięćdziesięciu
siedmiu zamordowany został, w gieźle wyniesiono z grobowca, niezgorzej jeszcze
zachowanym. Umieszczono je najprzód w kaplicznej sieni, by potem wrzucić do
dużego dołu na cmentarzu opactwa wykopanego. Czaszka była w połowie
przepiłowana i wypełniona pakułami, nasączonymi okowitą tak mocno cuchnącą, że
i teraz jeszcze nikt owej przenikliwej woni ścierpieć nie mógł.
Z pozostałych trumien dynastii burbońskiej
niektóre dobrze zachowane były, inne zaś gnijące. Takoż i serca w ołowianych
puzdrach, które pozłacanym srebrem powleczone były. Serca i zwłoki wrzucono do
wspólnego dołu, ołów na stronie złożony został. Pod żelaznymi postumentami, na
których spoczywały trumny, znaleziono wnętrzności trupów w ołowianych
naczyniach, które, jak wszystek ołów – przeniesiono do zbudowanych na cmentarzu
pieców. Wnętrzności wsypano do wspólnego dołu, wypełnionego wapnem i ziemią.
Następnie otworzony został w Kaplicy
Karolińskiej grobowiec Karola V, który zmarł w roku 1380, i małżonki jego,
Joanny Burbońskiej, która dokonała żywota na dwa lata przed nim. W nogach
Karola V spoczywał Karol Francuski, dziecię trzymiesięczne bodaj, którego
zetlałe szczątki w ołowianej trumience zamknięte były. Owa trumienka wraz z
miedzianą płytą nagrobną wnet przetopiona została. W trumnie Karola V
znaleziono dobrze zachowaną koronę i berło z pozłacanego srebra, w trumnie
Joanny wykryto resztki bransolety, łańcuszka i pierścień złoty.
Z kolei przeszukano grobowce Karola
VI, zmarłego w roku 1422, i małżonki jego, po których jednakże nie pozostało
nic prócz kości, te zaś wraz ze szczątkami Karola VII i jego małżonki wrzucone
były do wspólnego dołu, który zasypano ziemią, i wykopano przy nim drugi, na
pozostałe zwłoki. Podówczas otworzono Kaplicę Św. Hipolita i grobowiec Henryka
II, spoczywającego tu od roku 1599, i wyniesiono zeń jedenaście trumien. Z
niektórych zwłok, w wydrążonych kamieniach spoczywających, wyłożonych ołowiem,
jako że w dawnych czasach o trumnach mowy być jeszcze nie mogło, ostał się jeno
proch. Wśród nich był Hugo Wielki, praojciec Kapetyngów, zmarły w roku 956, i
Ludwik X, który zasnął snem wiecznym w roku 1316.
Następnie otworzono grobowiec Alfonsa
z Poitou, zmarłego w roku 1271, w którym takoż prócz prochu nic nie zostało.
Trumna była kamienna. Zwłoki Filipa II Augusta oraz Ludwika VIII, od roku 1223
i 1226 tu spoczywające, leżały także w trumnach kamiennych, na ich wiekach zaś
krzyż był wyciosany. Znaleziono tamże kawałek przegniłego drewnianego berła i
diadem, który był z kęsa złotego, plecionego drutu, jakoż i wysoką kapuzę z
materii do atłasu podobnej. Zwłoki Ludwika VIII w giezło złotem przetykane
zawinięte były i nieźle zachowane, w grubej zaszyte skórze. Prawdopodobnie
uczyniono tak, aby martwe ciało uniknęło gnicia, kiedy przenoszono je z Montpensier
do St. Denis. Ów zwyczaj zaszywania zwłok w skórę starożytny jest i dawniej
stosowano go nader często. Wszakże zwłoki Ludwika VIII były jedynymi w opactwie
St. Denis, które takim sposobem pogrzebane zostały.
Z kolei przystąpiono do otwarcia
trumny Filipa Pięknego, także kamiennej, w środku warstwą ołowiu wyłożonej. Był
w niej dobrze zachowany szkielet oraz złoty pierścień i miedziane berło, suto
pozłacane.
Podniecenie Normanda wzrosło, gdy
przy świetle płonących pochodni, zachowując wszelką ostrożność, otworzono
kamienny grób króla Dagoberta, zmarłego w roku 638. Był to grób zawierający
szczątki monarchy, którego żona była ongiś pierwszą posiadaczką królewskiego
talizmanu. Kamienny posąg zamykał dostęp do sarkofagu, w którym leżała głowa
monarchy, od reszty ciała oddzielona; kości Dagoberta spoczywały w drewnianej
skrzyni, na dwie stopy długiej, wewnątrz ołowiem wyłożonej. Skrzynia ta była
przegrodzona na dwie części: w jednej spoczywały kości króla, w drugiej
szczątki jego małżonki Ranthildy, która zmarła w roku 642. Królowa także nie
miała głowy i Normandowi pomimo usilnych starań nie udało się odnaleźć czaszki.
Po szmaragdowej bransolecie nie było ni śladu, aczkolwiek Normand i robotnicy
przeszukali grobowiec niezwykle sumiennie. Czyżby bransoletę ukryto w czaszce
Ranthildy? Gdzież zatem była owa czaszka?
Okazało się, że grób Dagoberta nie
krył poszukiwanego klejnotu, który zapewne złożony był w innej trumnie. Trzeba
było, by makabryczni kopacze przedłużyli rozpoczęte poszukiwania w mrocznej
krainie śmierci, w wyziewach trupiego odoru oraz zetlałych i gnijących
szczątków ludzkich.
Następnie z Kaplicy Karolińskiej
wyniesiona została trumna prześwietnego Bertranda de Gueslin, mężnego wodza,
zwycięzcy dziesięciu bitew i siedmiu pojedynków. Jego szkielet zachowany był
wybornie, kości zbielałe i całkowicie wysuszone. Przy boku Bertranda znajdowała
się trumna zausznika Karola V, Burrau de la Riviere. Monarcha miał w tej dwójce
wiernych przyjaciół i podpory tronu, dlatego też przykazał, by po śmierci
spoczywali przy boku jego, aby, jak się był wyraził, nawet śmierć go z nimi nie
rozłączyła.
Z trudem niemałym i po dłuższym
czasie znaleziono wreszcie wejście do grobowca Franciszka I, który zmarł w roku
1547. Piękny był to i przestronny grobowiec, a oprócz królewskiej ołowianej
trumny skrywał jeszcze pięć dalszych, zawierających szczątki członków jego
rodziny, których ciała zupełnie zgniłe były. Z trumien sączyła się czarna ciecz
i bił odór nie do zniesienia. W loszku natrafili robotnicy na wydrążony kamień,
na którym wyciosany napis głosił, iż jest to grób byłego szambelana Ludwika
Świętego, Piotra z Beaucair, zmarłego w roku 1270.
Następnie otworzono grobowiec
Mateusza z Veudôn, niegdyś opata w St.
Denis i królewskiego regenta za czasów Ludwika Świętego i jego syna Filipa.
Spoczywał tu od roku 1286 w trumnie drewnianej, złożonej do ziemi. Był zgodnie
z ówczesnym obyczajem pogrzebany w szatach opata, z których znaleziono kilka
zetlałych strzępów drogiej materii oraz czubek biskupiego pastorału z
pozłacanej miedzi; ciało wszak było doszczętnie zbutwiałe.
Z kolei usunięto marmurową płytę broniącą
dostępu do małego grobowca, z którego wyjęte zostały ołowiane skrzynki z kośćmi
i popiołem sześciu książąt i księżniczki z rodu Ludwika Świętego, których
wrzucone do wspólnego dołu szczątki połączyły się z innymi zwłokami.
Tegoż dnia późnym
wieczorem zakończono makabryczne dzieło w krainie śmierci i Marcel Normand udał
się do przeznaczonej dlań w klasztorze kwatery. Nie był kontent z rezultatów przeszukiwań
grobowców królewskich, o których legenda niosła, że ukrywają tajemniczy klejnot
królowej Ranthildy.
I choć Marcel Normand
utrudzony był srodze całodziennym niezwyczajnym zajęciem, noc całą oka zmrużyć
nie mógł. W mroku alkierza zwidywała mu się stale zagrażająca młodej republice
złowieszcza bransoleta. Widział ją oczyma duszy, płonącą jadowicie zielonym
blaskiem niczym oko podstępnego demona, który naigrawał się zeń z jakiegoś
niedostępnego końca izby. Niepohamowana żądza zawładnęła Marcelem Normandem,
żądza zdobycia tego widziadła, które burzyło spokój jego duszy i sprawiało, że
nie zaznawał nawet dobrodziejstwa snu. Zielony blask klejnotu pełgał przed nim
niczym błędny ognik nad mokradłem. Ilekroć wyciągnął doń rękę, on migotał już w
innym miejscu, jak gdyby sam diabeł igrał z nim złośliwie.
Dlatego też wczesnym
rankiem, na długo przed rozpoczęciem pracy poprzedniego wieczora przerwanej,
zjawił się Marcel Normand w Kaplicy Karolińskiej, z niecierpliwością oczekując
robotników.
Nareszcie przyszli i
praca wznowiona została w Kaplicy Karolińskiej. Pierwszym odkryciem były dwie
trumny, jedna – w kształcie sześciennego kamienia z wyrytą nań datą 1431, który
krył w sobie zwłoki Arnauda de Barbazan, szambelana wielkiego Karola VIII.
Druga trumna, ołowianymi płytkami pokryta, była schronieniem szczątków Ludwika
de Sancerre, byłego konetabla Karola VI. Pan de Sancerre słynął ze swych
pięknych włosów, których dwa pukle, dość dobrze jeszcze zachowane, zdobiły
głowę zmarłego.
Kiedy z kolei otworzono
kamienne groby byłych opatów – Adama, Sügera i Piotra z Autueuil –
nie znaleziono po zmarłych niczego prócz prochu, podobnie jak w grobowcu Filipa
Walezjusza i jego małżonki Joanny Burgundzkiej. W pierwszym grobie, z
wyłożonego ołowiem kamienia sporządzonym, leżała korona i berło przyozdobione
ptakiem z pozłacanej miedzi; w grobie Joanny Burgundzkiej znaleziono srebrny
pierścień oraz kądziel z wrzecionkiem. Ciało króla Karola Nadobnego także było
doszczętnie strawione. W jego grobie znajdowała się pozłacana korona, prócz
niej berło z pozłacanej miedzi, srebrny pierścień, laska z hebanu, bogato
rzeźbiona, i ołowiana poduszka, na której niegdyś spoczywała królewska głowa.
Z lewej strony ołtarza przebili się
robotnicy do kamiennego ołtarza Filipa Długiego, w którym ów spoczywał od roku
1322, i znaleźli w nim zupełnie dobrze zachowany, przyodziany w królewskie
szaty szkielet. Czaszkę zdobiła korona z pozłacanego srebra, wysadzana drogimi
kamieniami; szaty ciężkimi, złotymi i srebrnymi nićmi przetykane były. W
trumnie znaleziono jeszcze kawałek atłasowego pasa ze złotą sprzączką, nadto
zaś berło z pozłacanej miedzi.
W pobliżu tegoż grobu odkryto serce
małżonki Filipa Walezjusza, w małej, spróchniałej niemal, drewnianej szkatułce.
W grobie króla Jana Dobrego, który żywot swój zakończył w roku 1364 w niewoli w
Londynie, prócz w całości zachowanego szkieletu znaleziono koronę oraz długie
złamane berło.
Komisarze wraz z Marcelem Normandem tudzież
robotnicy udali się do klasztoru Karmelitanek, aby otworzyć trumnę madame Luizy
Francuskiej, córki Ludwika XV, zmarłej tam w roku 1787 jako zakonnica. Ciało
znaleźli w całkowitym rozkładzie, atoli jej zakonne szaty dobrze zachowane
były.
Robotnicy sposobili się właśnie do
przeniesienia szczątków do wspólnego dołu na cmentarzu, gdy Marcel Normand
krzyknął zdławionym głosem. Albowiem w miejscu, gdzie kiedyś zapewne spoczywała
prawa ręka Luizy, zoczył zielonej barwy klejnot w kształcie węża. Widać była to
poszukiwana przezeń bransoleta, przechowywana pieczołowicie przez królewską
rodzinę z pokolenia na pokolenie, ostatnio zaś w niepewnych czasach powierzona
zmarłej zakonnicy z rodu Burbonów, aby ta strzegła talizmanu władzy królewskiej
we Francji.
Uradowała się dusza Marcela Normanda.
Znalazł przeklęty klejnot, swą magiczną mocą sen z powiek jemu i wiernym synom
młodej republiki spędzający. Zada więc nienawistnemu królewskiemu plemieniu
śmiertelny cios prosto w serce. Tak, własnymi rękami zniszczy obrońcę tyranów
swej ojczyzny.
I nie czekając na nic, pałając żądzą
natychmiastowego zmiażdżenia znienawidzonego klejnotu, w który starodawna wróżba
zaklęła pychę i władztwo ciemiężców i wyzyskiwaczy ludu, z furią wyrwał
szmaragdową bransoletę z dłoni zmarłej zakonnicy.
W tej samej wszakże chwili krzyknął
przeraźliwie, oczy zaś jego, szeroko ze zgrozy otwarte, wpatrzyły się w rękę
dzierżącą talizman monarchów. Także robotnicy, zwabieni krzykiem Marcela,
zastygli w przerażeniu.
Wokół przegubu prawicy Normanda,
niczym czarodziejska bransoleta, wił się cienki, zielony wąż, który majestatycznie
uniósłszy głowę, w okamgnieniu złożył na ręce Normanda śmiercionośny pocałunek.
Po czym, rozwinąwszy się na całą długość, jakby ukazując olśniewającą urodę
swego ciała, niczym szmaragdowa błyskawica zsunął się na ziemię i z cichym,
szyderczym sykiem zniknął w szczelinie grobowca…
Przełożył
Jan Stachowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz