sobota, 18 czerwca 2016

Emanuel z Lešehradu - Bransoleta królowej



          Dekret Konstytuanty, w roku 1793 w Paryżu ogłoszony, nakazywał otworzyć grobowce w opactwie St. Denis, gdzie 1500 lat już prawie spoczywały ciała królów, królowych, ich rodzin i najznamienitszych mężów Francji. Postanowiono, że szczątki pogrzebane zostaną na cmentarzu opactwa, ołów trumienny przetopiony będzie na użytek publiczny, skarby zaś w grobowcach znalezione, a także wszelkie precjoza kościelne, drogocenne naczynia i szaty w obecności miejscowych komisarzów i rajców miejskich St. Denis w skrzynie złożone będą i powozami przewiezione do Paryża.
          Powołano specjalną komisję, która w miesiącu październiku udała się do opactwa St. Denis wraz z kilku robotnikami, mającymi grobowce otworzyć i szczątki usunąć.
          Jednym z komisarzów przydzielonych tejże ekspedycji był Marcel Normand, zaprzysiężony republikanin, który głosował za śmiercią Ludwika XVI. Rad wielce przystał do wyprawy. Był wszak jeszcze inny powód jego niezwykłego zainteresowania, dla którego wyprawił się do krainy zmarłych możnowładców.
          Marcel Normand, pilny czytelnik starych ksiąg historycznych, wyczytał gdzieś, że w grobowcach opactwa St. Denis ukryta jest cenna bransoleta królowej Ranthildy, ongiś należąca do królowej Kleopatry, z jednego kawałka szmaragdu wyrzezana. Znana legenda mówi, że bransoleta owa była talizmanem francuskich rodów królewskich, które ponoć dopóty narodowi francuskiemu panować będą, dopóki tenże klejnot nie zostanie zniszczony. Dlatego też drogocenna bransoleta powierzona została krainie zmarłych, aby przodkowie królewskich rodów strzegli owego talizmanu władzy.
          Marcel Normand poprzysiągł sobie, że za wszelką cenę odszuka w grobowcach St. Denis zagadkowego obrońcę tyranów i okrutnych monarchów i jako wierny republikanin własnoręcznie zniszczy talizman, który by mógł zagrażać istnieniu republiki. Zawsze zatem obecny był przy wykopywaniu zwłok w opactwie St. Denis i robotnicy niczego ruszyć nie śmieli, dopóki dokładnie nie przebadał każdego grobowca.
          Najsamprzód otworzono grobowiec wicehrabiego de Turenne, zwycięskiego wojownika, którego w roku 1675 w bitwie pod Sasbach kula armatnia zabiła. Był to mały loszek pod marmurowym pomnikiem przez rodzinę ufundowanym. Kiedy już uzyskano dostęp do grobu, trumnę zaś otworzono, zdumieni robotnicy ujrzeli, że zwłoki są dotąd nienaruszone, a rysy twarzy nawet nie zmienione. Ciało zmieniło się w zasuszoną mumię koloru jasnobrązowego. Przeniesiono je tymczasem do zakrystii, skąd później miało być przewiezione do panteonu francuskich pamiątek i w sarkofagu elizejskim złożone.
          Także zwłoki Henryka IV, znalezione w grobowcu dynastii burbońskiej, były podobnie zachowane. Królewskie szczątki spoczywające w pokoju od roku 1610, kiedy to Henryk w wieku lat pięćdziesięciu siedmiu zamordowany został, w gieźle wyniesiono z grobowca, niezgorzej jeszcze zachowanym. Umieszczono je najprzód w kaplicznej sieni, by potem wrzucić do dużego dołu na cmentarzu opactwa wykopanego. Czaszka była w połowie przepiłowana i wypełniona pakułami, nasączonymi okowitą tak mocno cuchnącą, że i teraz jeszcze nikt owej przenikliwej woni ścierpieć nie mógł.
          Z pozostałych trumien dynastii burbońskiej niektóre dobrze zachowane były, inne zaś gnijące. Takoż i serca w ołowianych puzdrach, które pozłacanym srebrem powleczone były. Serca i zwłoki wrzucono do wspólnego dołu, ołów na stronie złożony został. Pod żelaznymi postumentami, na których spoczywały trumny, znaleziono wnętrzności trupów w ołowianych naczyniach, które, jak wszystek ołów – przeniesiono do zbudowanych na cmentarzu pieców. Wnętrzności wsypano do wspólnego dołu, wypełnionego wapnem i ziemią.
          Następnie otworzony został w Kaplicy Karolińskiej grobowiec Karola V, który zmarł w roku 1380, i małżonki jego, Joanny Burbońskiej, która dokonała żywota na dwa lata przed nim. W nogach Karola V spoczywał Karol Francuski, dziecię trzymiesięczne bodaj, którego zetlałe szczątki w ołowianej trumience zamknięte były. Owa trumienka wraz z miedzianą płytą nagrobną wnet przetopiona została. W trumnie Karola V znaleziono dobrze zachowaną koronę i berło z pozłacanego srebra, w trumnie Joanny wykryto resztki bransolety, łańcuszka i pierścień złoty.
          Z kolei przeszukano grobowce Karola VI, zmarłego w roku 1422, i małżonki jego, po których jednakże nie pozostało nic prócz kości, te zaś wraz ze szczątkami Karola VII i jego małżonki wrzucone były do wspólnego dołu, który zasypano ziemią, i wykopano przy nim drugi, na pozostałe zwłoki. Podówczas otworzono Kaplicę Św. Hipolita i grobowiec Henryka II, spoczywającego tu od roku 1599, i wyniesiono zeń jedenaście trumien. Z niektórych zwłok, w wydrążonych kamieniach spoczywających, wyłożonych ołowiem, jako że w dawnych czasach o trumnach mowy być jeszcze nie mogło, ostał się jeno proch. Wśród nich był Hugo Wielki, praojciec Kapetyngów, zmarły w roku 956, i Ludwik X, który zasnął snem wiecznym w roku 1316.
          Następnie otworzono grobowiec Alfonsa z Poitou, zmarłego w roku 1271, w którym takoż prócz prochu nic nie zostało. Trumna była kamienna. Zwłoki Filipa II Augusta oraz Ludwika VIII, od roku 1223 i 1226 tu spoczywające, leżały także w trumnach kamiennych, na ich wiekach zaś krzyż był wyciosany. Znaleziono tamże kawałek przegniłego drewnianego berła i diadem, który był z kęsa złotego, plecionego drutu, jakoż i wysoką kapuzę z materii do atłasu podobnej. Zwłoki Ludwika VIII w giezło złotem przetykane zawinięte były i nieźle zachowane, w grubej zaszyte skórze. Prawdopodobnie uczyniono tak, aby martwe ciało uniknęło gnicia, kiedy przenoszono je z Montpensier do St. Denis. Ów zwyczaj zaszywania zwłok w skórę starożytny jest i dawniej stosowano go nader często. Wszakże zwłoki Ludwika VIII były jedynymi w opactwie St. Denis, które takim sposobem pogrzebane zostały.
          Z kolei przystąpiono do otwarcia trumny Filipa Pięknego, także kamiennej, w środku warstwą ołowiu wyłożonej. Był w niej dobrze zachowany szkielet oraz złoty pierścień i miedziane berło, suto pozłacane.
          Podniecenie Normanda wzrosło, gdy przy świetle płonących pochodni, zachowując wszelką ostrożność, otworzono kamienny grób króla Dagoberta, zmarłego w roku 638. Był to grób zawierający szczątki monarchy, którego żona była ongiś pierwszą posiadaczką królewskiego talizmanu. Kamienny posąg zamykał dostęp do sarkofagu, w którym leżała głowa monarchy, od reszty ciała oddzielona; kości Dagoberta spoczywały w drewnianej skrzyni, na dwie stopy długiej, wewnątrz ołowiem wyłożonej. Skrzynia ta była przegrodzona na dwie części: w jednej spoczywały kości króla, w drugiej szczątki jego małżonki Ranthildy, która zmarła w roku 642. Królowa także nie miała głowy i Normandowi pomimo usilnych starań nie udało się odnaleźć czaszki. Po szmaragdowej bransolecie nie było ni śladu, aczkolwiek Normand i robotnicy przeszukali grobowiec niezwykle sumiennie. Czyżby bransoletę ukryto w czaszce Ranthildy? Gdzież zatem była owa czaszka?
          Okazało się, że grób Dagoberta nie krył poszukiwanego klejnotu, który zapewne złożony był w innej trumnie. Trzeba było, by makabryczni kopacze przedłużyli rozpoczęte poszukiwania w mrocznej krainie śmierci, w wyziewach trupiego odoru oraz zetlałych i gnijących szczątków ludzkich.
          Następnie z Kaplicy Karolińskiej wyniesiona została trumna prześwietnego Bertranda de Gueslin, mężnego wodza, zwycięzcy dziesięciu bitew i siedmiu pojedynków. Jego szkielet zachowany był wybornie, kości zbielałe i całkowicie wysuszone. Przy boku Bertranda znajdowała się trumna zausznika Karola V, Burrau de la Riviere. Monarcha miał w tej dwójce wiernych przyjaciół i podpory tronu, dlatego też przykazał, by po śmierci spoczywali przy boku jego, aby, jak się był wyraził, nawet śmierć go z nimi nie rozłączyła.
          Z trudem niemałym i po dłuższym czasie znaleziono wreszcie wejście do grobowca Franciszka I, który zmarł w roku 1547. Piękny był to i przestronny grobowiec, a oprócz królewskiej ołowianej trumny skrywał jeszcze pięć dalszych, zawierających szczątki członków jego rodziny, których ciała zupełnie zgniłe były. Z trumien sączyła się czarna ciecz i bił odór nie do zniesienia. W loszku natrafili robotnicy na wydrążony kamień, na którym wyciosany napis głosił, iż jest to grób byłego szambelana Ludwika Świętego, Piotra z Beaucair, zmarłego w roku 1270.
          Następnie otworzono grobowiec Mateusza z Veudôn, niegdyś opata w St. Denis i królewskiego regenta za czasów Ludwika Świętego i jego syna Filipa. Spoczywał tu od roku 1286 w trumnie drewnianej, złożonej do ziemi. Był zgodnie z ówczesnym obyczajem pogrzebany w szatach opata, z których znaleziono kilka zetlałych strzępów drogiej materii oraz czubek biskupiego pastorału z pozłacanej miedzi; ciało wszak było doszczętnie zbutwiałe.
          Z kolei usunięto marmurową płytę broniącą dostępu do małego grobowca, z którego wyjęte zostały ołowiane skrzynki z kośćmi i popiołem sześciu książąt i księżniczki z rodu Ludwika Świętego, których wrzucone do wspólnego dołu szczątki połączyły się z innymi zwłokami.
          Tegoż dnia późnym wieczorem zakończono makabryczne dzieło w krainie śmierci i Marcel Normand udał się do przeznaczonej dlań w klasztorze kwatery. Nie był kontent z rezultatów przeszukiwań grobowców królewskich, o których legenda niosła, że ukrywają tajemniczy klejnot królowej Ranthildy.
          I choć Marcel Normand utrudzony był srodze całodziennym niezwyczajnym zajęciem, noc całą oka zmrużyć nie mógł. W mroku alkierza zwidywała mu się stale zagrażająca młodej republice złowieszcza bransoleta. Widział ją oczyma duszy, płonącą jadowicie zielonym blaskiem niczym oko podstępnego demona, który naigrawał się zeń z jakiegoś niedostępnego końca izby. Niepohamowana żądza zawładnęła Marcelem Normandem, żądza zdobycia tego widziadła, które burzyło spokój jego duszy i sprawiało, że nie zaznawał nawet dobrodziejstwa snu. Zielony blask klejnotu pełgał przed nim niczym błędny ognik nad mokradłem. Ilekroć wyciągnął doń rękę, on migotał już w innym miejscu, jak gdyby sam diabeł igrał z nim złośliwie.
          Dlatego też wczesnym rankiem, na długo przed rozpoczęciem pracy poprzedniego wieczora przerwanej, zjawił się Marcel Normand w Kaplicy Karolińskiej, z niecierpliwością oczekując robotników.
          Nareszcie przyszli i praca wznowiona została w Kaplicy Karolińskiej. Pierwszym odkryciem były dwie trumny, jedna – w kształcie sześciennego kamienia z wyrytą nań datą 1431, który krył w sobie zwłoki Arnauda de Barbazan, szambelana wielkiego Karola VIII. Druga trumna, ołowianymi płytkami pokryta, była schronieniem szczątków Ludwika de Sancerre, byłego konetabla Karola VI. Pan de Sancerre słynął ze swych pięknych włosów, których dwa pukle, dość dobrze jeszcze zachowane, zdobiły głowę zmarłego.
          Kiedy z kolei otworzono kamienne groby byłych opatów – Adama, Sügera i Piotra z Autueuil – nie znaleziono po zmarłych niczego prócz prochu, podobnie jak w grobowcu Filipa Walezjusza i jego małżonki Joanny Burgundzkiej. W pierwszym grobie, z wyłożonego ołowiem kamienia sporządzonym, leżała korona i berło przyozdobione ptakiem z pozłacanej miedzi; w grobie Joanny Burgundzkiej znaleziono srebrny pierścień oraz kądziel z wrzecionkiem. Ciało króla Karola Nadobnego także było doszczętnie strawione. W jego grobie znajdowała się pozłacana korona, prócz niej berło z pozłacanej miedzi, srebrny pierścień, laska z hebanu, bogato rzeźbiona, i ołowiana poduszka, na której niegdyś spoczywała królewska głowa.
          Z lewej strony ołtarza przebili się robotnicy do kamiennego ołtarza Filipa Długiego, w którym ów spoczywał od roku 1322, i znaleźli w nim zupełnie dobrze zachowany, przyodziany w królewskie szaty szkielet. Czaszkę zdobiła korona z pozłacanego srebra, wysadzana drogimi kamieniami; szaty ciężkimi, złotymi i srebrnymi nićmi przetykane były. W trumnie znaleziono jeszcze kawałek atłasowego pasa ze złotą sprzączką, nadto zaś berło z pozłacanej miedzi.
          W pobliżu tegoż grobu odkryto serce małżonki Filipa Walezjusza, w małej, spróchniałej niemal, drewnianej szkatułce. W grobie króla Jana Dobrego, który żywot swój zakończył w roku 1364 w niewoli w Londynie, prócz w całości zachowanego szkieletu znaleziono koronę oraz długie złamane berło.
          Komisarze wraz z Marcelem Normandem tudzież robotnicy udali się do klasztoru Karmelitanek, aby otworzyć trumnę madame Luizy Francuskiej, córki Ludwika XV, zmarłej tam w roku 1787 jako zakonnica. Ciało znaleźli w całkowitym rozkładzie, atoli jej zakonne szaty dobrze zachowane były.
          Robotnicy sposobili się właśnie do przeniesienia szczątków do wspólnego dołu na cmentarzu, gdy Marcel Normand krzyknął zdławionym głosem. Albowiem w miejscu, gdzie kiedyś zapewne spoczywała prawa ręka Luizy, zoczył zielonej barwy klejnot w kształcie węża. Widać była to poszukiwana przezeń bransoleta, przechowywana pieczołowicie przez królewską rodzinę z pokolenia na pokolenie, ostatnio zaś w niepewnych czasach powierzona zmarłej zakonnicy z rodu Burbonów, aby ta strzegła talizmanu władzy królewskiej we Francji.
          Uradowała się dusza Marcela Normanda. Znalazł przeklęty klejnot, swą magiczną mocą sen z powiek jemu i wiernym synom młodej republiki spędzający. Zada więc nienawistnemu królewskiemu plemieniu śmiertelny cios prosto w serce. Tak, własnymi rękami zniszczy obrońcę tyranów swej ojczyzny.
          I nie czekając na nic, pałając żądzą natychmiastowego zmiażdżenia znienawidzonego klejnotu, w który starodawna wróżba zaklęła pychę i władztwo ciemiężców i wyzyskiwaczy ludu, z furią wyrwał szmaragdową bransoletę z dłoni zmarłej zakonnicy.
          W tej samej wszakże chwili krzyknął przeraźliwie, oczy zaś jego, szeroko ze zgrozy otwarte, wpatrzyły się w rękę dzierżącą talizman monarchów. Także robotnicy, zwabieni krzykiem Marcela, zastygli w przerażeniu.
          Wokół przegubu prawicy Normanda, niczym czarodziejska bransoleta, wił się cienki, zielony wąż, który majestatycznie uniósłszy głowę, w okamgnieniu złożył na ręce Normanda śmiercionośny pocałunek. Po czym, rozwinąwszy się na całą długość, jakby ukazując olśniewającą urodę swego ciała, niczym szmaragdowa błyskawica zsunął się na ziemię i z cichym, szyderczym sykiem zniknął w szczelinie grobowca…


Przełożył Jan Stachowski

Opowiadanie znajduje się w antologii Czas i śmierć: Antologia czeskich opowiadań grozy z XIX i początków XX wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz