środa, 1 czerwca 2016

Karel Babánek - W poprzednim życiu



          Tomasz Ren przez większą część roku wiódł spokojny żywot urzędnika, choć nie można powiedzieć, by był zadowolony ze swej pracy, którą wybrał, jak wielu innych ludzi, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, co będzie dalej. Mieszkał w Pradze, lubił wygodę, miał swoją ulubioną kawiarnię, a wieczorem towarzystwo swoich stałych gości. Nigdy nie odczuwał potrzeby wycieczek za miasto i nie rozumiał tych, którym sprawiało radość tłoczenie się na parostatkach czy w dusznych wagonach kolejowych albo picie marnego piwa w wiejskich restauracjach.
           Tak było niemal przez cały rok, ale jesienią opanowywał go dziwny niepokój, którego zupełnie nie potrafił sobie wytłumaczyć. Przemożny pęd do podróży wypychał go z Pragi i gnał po czeskich miasteczkach, do których jeździł i powracał każdego roku z niezwykłą regularnością. Przyjeżdżał na miejsce, przemierzał miasto w niezwykłym podnieceniu, nocował tam i znów ruszał dalej.
          Czynił tak każdego roku, zawsze w czasie trwania dorocznych jarmarków, i ta dziwna okoliczność nie dawała się w żaden sposób wyjaśnić.
          Tomasz Ren był niespokojny, bo oto zbliżała się pora jarmarku w miasteczku N. i jakaś tajemnicza siła, nie dająca się opanować, wabiła go w podróż.
          I tak jak co roku, z precyzyjną regularnością, Tomasz Ren opuścił Pragę, wyruszając do miasteczka, w którym jeszcze nigdy dotąd nie był. Oderwany od swych wygód, rozmyślał po drodze nad tą zagadką. Czemu wybiera właśnie okres jarmarków i co w ogóle skłania go każdego roku do tych dziwnych wędrówek? Czyżby miał niejasną świadomość swego poprzedniego życia, kiedy, być może, jako wędrowny kupiec odwiedzał różne miasteczka? Bóg raczy wiedzieć!
             Lecz coś tajemniczego, a może i strasznego, musiało się wydarzyć w jego poprzednim życiu, albowiem w czasie podróży opanowywał go niezwykły niepokój, a w snach prześladowały go koszmary.
             Ren dotarł do miasteczka, które do tej pory omijał w swych wędrówkach; był zaskoczony tym, że wydało mu się ono tak znajome. Początkowo tłumaczył sobie, że małe miasteczka zwykle są do siebie podobne. Ale przechadzając się, rozpoznawał poszczególne ulice i domy z taką dokładnością, że nie mógł to być przypadek. Nie miał wątpliwości – kiedyś już tu był. Ale kiedy? Czy w poprzednim życiu? Ta niezwykła myśl utkwiła mu w głowie i stale go prześladowała.
          Rozpoznawał poszczególne miejsca. Tamta ulica prowadzi do Małego Rynku z figurką świętego pośrodku, ten narożny dom z wieżyczką to stary ratusz; a jeśli skręci teraz w prawo drogą prowadzącą pod górkę, dojdzie do Starego Miasta – stoją tam w szeregu domy z szyldami, wykuszami i cienistymi krużgankami.
            Ren spacerował po mieście, a wszystko było tak, jak przewidywał: nic się niemal nie zmieniło. Był zdziwiony i zaskoczony rozpoznając miasto dotąd mu nie znane.
                Kiedy tu był? I po co?
               I było jeszcze coś, czego nie potrafił zrozumieć. Przedziwny niepokój, towarzyszący mu w tej podróży, coraz bardziej narastał i przeradzał się w strach. Co było jego przyczyną i dlaczego zrodził się właśnie tu, w tym mieście, gdzie spodziewał się znaleźć wygodny nocleg? Mimo wszystko zdecydował, że zatrzyma się w najbliższym zajeździe, czuł się już bowiem bardzo utrudzony. Dopiero na skraju miasteczka zatrzymał się przed niskim, starym domem ze sklepioną bramą, popękanymi ścianami i wieńcem wiszącym nad wejściem. Dom stał przy drodze niknącej w oddali pośród rozległych lasów. Budynek, mocno podniszczony, sprawiał ponure i nieprzyjemne wrażenie. Dopiero teraz Ren uświadomił sobie, że droga ta była mu znana i przyszedł nią właśnie po to, aby odnaleźć zajazd.
             Rozpoznawał jego pochyloną ścianę szczytową, szeroką sklepioną bramę, a wchodząc do środka wiedział, że po prawej stronie mrocznego korytarza znajdzie niskie drzwi do sali jadalnej zajazdu – zimnej, pobielanej, z dębowymi stołami wzdłuż ścian i wiszącymi na nich kilkoma starymi obrazami.
            Otworzył drzwi i zasiadł za stołem na wprost wejścia. Rozejrzawszy się po sali, zaraz ją rozpoznał, wszystko tu bowiem było tak, jak przewidywał – bliskie, znajome…
               O, tam, na przeciwległej ścianie, ten sam portret Napoleona na białym koniu jak niewyraźna plama wyłaniał się spod wypłowiałych kolorów, a tam, nad drzwiami, Wenecja i gondola przepływająca pod mostem – wszystko nie zmienione…
               Ale kiedy tu był? I po co?
          Izba ta, tak niemiła, choć znana, budziła w nim jakieś niejasne wspomnienia płynące z podświadomości; wspomnienia czegoś, co zdarzyło się w przeszłości, co jeszcze dziś wywoływało strach. Na próżno starał się pozbyć tego nieprzyjemnego uczucia; nie opuszczało go przekonanie, że oto z niewielkimi zmianami powtarza się historia jego poprzedniego życia.
            Jadł wieczerzę w nieustannej trwodze i w oczekiwaniu na jakieś wydarzenie. Czuł strach i obawę, a ten stary zajazd przy drodze, w sąsiedztwie ciemnych lasów, mroczny i ponury, nie budził w nim zaufania.
            Nie wiedział nawet, wskutek jakich to skojarzeń przychodzą mu na myśl straszne historie o rabunkach na drogach wiodących wśród lasów; historie, w których ponure zajazdy przydrożne odgrywały niemałą rolę. Przypomniały mu się przerażające opowieści o tym, jak włóczędzy napadają na Bogu ducha winnego człowieka, który przez swą nieostrożność wzbudził w nich żądzę pieniędzy.
             Dziwne i zagadkowe było wrażenie, jakby sam coś podobnego kiedyś przeżył.
          Pod niskim sufitem kopciła lampa naftowa, bo na zewnątrz już zmierzchało. Ren z obawą wpatrywał się w drzwi; oczekiwał, że lada moment wejdzie ktoś do środka, usiądzie w rogu za stołem i będzie go w milczeniu obserwował podejrzliwym wzrokiem.
          Tak, to właśnie zdarzyło się wówczas – ta sama pora o zmierzchu, ten sam ponury nastrój. Siedział samotnie w tymże oto miejscu i nagle pojawił się ów nie budzący zaufania przybysz…
           Zrobiło się późno i trzeba było ruszać w dalszą drogę. Ren dziwił się, czemu tak długo zwlekał i co go zmuszało, by o tak późnej porze iść dalej.
           Zapłacił i wyszedł na drogę.
        Idąc po ciemku, miał wrażenie, że ktoś go śledzi. Odwrócił się, zaniepokojony, lecz trakt rozpościerał się za nim pusty, cichy i mroczny.
          Im bliżej był lasu, tym większy niepokój go ogarniał. Las budził w nim niejasne przeczucia, a może wspomnienia okropnych zdarzeń.
         Jeszcze kawałek i dojdzie do krzyża; w tym miejscu gościniec rozdwaja się i jedna odnoga biegnie w głąb lasu. Ren znów rozpoznał to miejsce, jakby już kiedyś je widział.
          W lesie ciemność zamknęła się nad nim, a droga, pośród korzeni i wykrotów, stała się trudna i męcząca. Ren znał to miejsce, wiedział, gdzie trakt zacznie się wspinać w górę, gdzie las rozstąpi się przed nim, a droga będzie się przedzierać przez gęste poszycie. Z boru wiało chłodem i słyszał groźny huk górskiego wodospadu.
          Drzewa niepokojąco szumiały nad jego głową, las zdawał się pełen tajemniczych zjaw.
        Strach, który towarzyszył Renowi przez cały czas, z każdym krokiem narastał. Był to strach człowieka, który kiedyś podczas takiej właśnie ciemnej nocy podążał tędy i dla którego ten odludny, groźny las stał się miejscem tragicznym.
         Nie mógł wytłumaczyć sobie tego uczucia, pozbawiającego go wszelkiej rozwagi. Jakieś widmo przeszłości prześladowało go w obecnym życiu, tajemne cienie kładły się na jego dniach i wywoływały dziwne, straszne sny, które teraz mu się przypominały. Tak, to gdzieś tutaj, w tym lesie, przeżył tragiczną noc.
        I znów powracało uczucie, że jest śledzony. Ren z przerażeniem wpatrywał się w gęstą ciemność.
         Spojrzał za siebie i wydało mu się, że dostrzegł, czarniejszy jeszcze niż mrok, cień, który przeskoczył przez drogę i zniknął w gęstych krzakach.
          Postać jakaś czarna podążała za nim i chowała się za drzewami, wychylając się to tu, to tam i starając się ukryć przed jego wzrokiem.
          Zaiste, powtarzało się wszystko dokładnie tak, jak kiedyś: gęsty i ciemny las, pełen jakichś tajemniczych zjaw. Ren byłby przysiągł, że nagle dostrzegł wyłaniającą się z mroków czarną postać.
            Przerażenie niemal odbierało mu zmysły.
            Huknął strzał i Ren poczuł jakby uderzenie.
         Kiedy przebrzmiało echo wystrzału, opadł z Rena cały strach. Poczuł się nagle lekki, swobodny. Zatrzymał się, zaskoczony. W lesie panowała cisza i nic się nie poruszało. Czy było to złudzenie – czy oszukały go wzburzone zmysły? Ale czyż nie słyszał wystrzału i czy nań nie oczekiwał? Wszystko się powtarzało.
          Wokoło nadal królowała ciemność i cisza, a w duszy Rena zapanowała dziwna pustka. Tak jakby wszelkie życie z niego wyparowało. Zniknęły wprawdzie dotychczasowe obawy, lecz na próżno usiłował zrozumieć swój obecny stan.
            Wszystko tonęło w ciemnościach i głębokiej, zagadkowej ciszy.
             Jakby już nie żył.
             „Tak zapewne czuje się człowiek, kiedy umiera” – pomyślał.
             Kiedyś, w poprzednim życiu musiał go tu dosięgnąć cios.
         Stał niezdecydowany; widział mroczny las, a do jego uszu dobiegał groźny szum leśnej bystrzycy.
            Co wydarzyło się tu kiedyś? Czego tu szuka – nocą w ciemnym lesie? Nic nie rozumiał, nic nie przychodziło mu do głowy.
             Było mu lekko, czuł się jakby uwolniony od ciężaru dotychczasowych utrapień.
             Nagle, zdziwiony tym wszystkim, bez zastanowienia ruszył w dalszą drogę.
             Dokąd szedł? Po co? Nie wiedział.
           Dopiero po długiej chwili uciążliwego marszu wyboistą drogą zaczęła mu wracać pamięć. Tak jakby budził się do życia.
             Lecz uczucie to sprawiało mu ból, wywoływało nowy strach.
          Przedzierał się przez gęste poszycie, a szum bystrzycy docierał do jego uszu coraz wyraźniejszy i groźniejszy. Ten huk przypominał mu przeżytą kiedyś grozę i chwilę śmiertelnego przerażenia.
            Rozpoznawał to miejsce. Było tu zimno i wilgotno. Wiedział, że o kilka kroków dalej znajduje się głęboki wąwóz, na którego dnie huczy i pieni się potok. A z każdym krokiem, im bliżej podchodził, tym bardziej narastał jego niepokój i strach.
              Bał się wąwozu, bał się spojrzeć w dół, ale droga biegła tuż przy krawędzi i nie było innego wyjścia.
            Obnażone korzenie drzew na stromym i pustym zboczu wąwozu; drobne, sypkie kamienie, duże, szerokie liście drżące na wietrze nisko nad ziemią – wszystko to, każdy szczegół, potęgowało jego przerażenie, które w niezrozumiały sposób wstrzymywało go przed zbliżeniem się do krawędzi. Szum wody brzmiał jak okropny głos z przeszłości, znany i budzący złe wspomnienia przeżytej kiedyś tragicznej przygody.
            Czyżby na dnie głębokiego wąwozu? Ta myśl nagle jasno zaświtała mu w głowie i Ren, drżąc ze strachu, stanął na skraju przepaści.
           I jakby rozjaśniały się ciemności, bo oto obraz – wyraźny i ostry – pojawił się w jego myślach; obraz tragedii, jaka rozegrała się w mrokach nocy:
         Oto leży zakrwawiony na dnie wąwozu, zaciągnięty tu ręką zbrodniarza, a wraz z krwią uchodzi z niego życie i potworny strach przed śmiercią ściska mu gardło. W tej dramatycznej chwili osamotnienia tylko łoskot wody nieustannie, choć coraz słabiej, dociera do jego uszu. Wokół panuje głęboka i nieprzenikniona ciemność, w górze szumi las, a spomiędzy drzew spoglądają zimno na dół gwiazdy.
           I Ren przypomniał sobie koszmarne sny, które ciągle go prześladowały – sny będące odbiciem zdarzenia z dawnych czasów, z poprzedniego życia; sny straszne, tragiczne i nie dające się odpędzić.
          Tak, to właśnie ten wąwóz: strome zbocza z obnażonymi korzeniami, kamieniste dno z pieniącą się bystrzycą; wszystko pogrążone w gałęziach drzew.
          To ten wąwóz stale powracał w jego snach, kiedy zrywał się z łóżka z krzykiem, w śmiertelnym strachu.
          Ren odwrócił się i przerażony uciekł z tego przeklętego miejsca, lecz dopiero gdy droga zaczęła się rozszerzać i las rozstąpił się przed nim, gdy dostrzegł usiane gwiazdami niebo, a w dali pola, łąki i bielejący w ciemnościach gościniec – spokój znów powoli zaczynał powracać do jego duszy.
         Wszystko to było dziwne i zagadkowe. Tomasz Ren, krocząc gościńcem, rozmyślał o okropnym, stale powracającym śnie, w którym zjawiał się ów wąwóz, gdzie zapewne dokonało się jego życie. Jego poprzednie życie…

Przełożył Andrzej S. Jagodziński

Opowiadanie znajduje się w zbiorze pt. Czas i śmierć. Antologia czeskich opowiadań grozy z XIX i początków XX wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz