poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Ladislav Klíma - Helena Marna



          Helena Marna była po słowie. Jednakże jej narzeczony, doktor Grabner, akurat na dzień przed ślubem, przy pełnieniu swych obowiązków lekarskich, nabawił się zakażenia krwi i mimo wszelkie starania – umarł.
          Wkrótce inny mężczyzna poprosił ojca o rękę pięknej dziewczyny, a ona po krótkim wahaniu – wyraziła zgodę. Wyznaczono datę ślubu. Natychmiast po ślubie młodzi małżonkowie mieli wyjechać w podróż poślubną.
          W noc przed ślubem Helena kładła się na ostatni panieński spoczynek dziwnie roztrzęsiona. Ciężkie myśli kłębiły jej się w głowie, lecz w końcu sen stulił jej powieki…


             Nagle Helena wstała cicho z łóżka i równie cicho się ubrała; włożyła przygotowany już kostium podróżny. W sąsiednim pokoju ojciec chrapał donośnie… Wydobyła z kieszeni jego palta klucz od bramy i jak kot prześlizgnęła się przez uchylone drzwi na korytarz, wiodący do frontowych pokojów i kuchni. Tutaj też miała szczęście: gospodyni się nie obudziła. Helena powoli przekręciła klucz – i wymknęła się na klatkę schodową. Na palcach, spiesznie zeszła ze schodów, otworzyła bramę – i znalazła się na ulicy.
             Skierowała się w stronę dworca… Tak dziwnie było jej na duszy. Akurat wybiła północ. Ulice ziały pustką, znikąd dobiegał najsłabszy nawet głos żywego stworzenia. Brał mróz, silny wiatr przeganiał po ulicach tumany twardego, drobnego śniegu.
       Szła z pośpiechem dobrze znaną drogą. Nie odczuwała wcale strachu. Była jak zanarkotyzowana. Przechodziła właśnie ulicą, na której znała każdy dom i każdy kamień…
              Niespodziewanie posłyszała w pobliżu hałas i gwar licznych głosów. Jeszcze kilka kroków – i ujrzała długi rząd oświetlonych parterowych okien jakiejś dużej gospody. Dobiegały stamtąd głosy, dziwne jakieś i ciche, stłumione dźwięki pianina i szuranie, jak gdyby tańczono. Przystanęła zdumiona – nie wiedziała o istnieniu tej gospody – nawet dałaby głowę, że w tym miejscu nie ma żadnej gospody… Nie zastanawiając się, sama nie wiedząc dlaczego, weszła do sklepionej sieni domu, gdzie były drzwi do sali tanecznej… Dziwiła się, skąd bierze się w niej taka odwaga. Ale ciekawość i jeszcze coś, czego nie umiała określić, wręcz pchały ją dalej. Otworzyła drzwi i stanęła w progu niewielkiej sali…
            Taniec właśnie się skończył i tańczący wracali do stołów w głębi sali. Wydali się Helenie jacyś dziwni… Wtem podszedł do niej jakiś pan i ukłoniwszy się rzekł:
              – Witamy panią serdecznie i prosimy dalej! Brakuje nam dam! Zechce pani mi towarzyszyć, zaprowadzę panią do jej znajomych!
              – Do moich znajomych? – spytała zdziwiona. – Pan mnie zna?
             – Mam ten zaszczyt! – Chwycił ją za rękę i pociągnął przez salę ku stołom… Nie pojmując dlaczego, szła z nim bezwolnie… ale wstrząsnął nią dreszcz.
             – Raczy pani usiąść tutaj! – powiedział, podszedł do niedużego stołu i z ukłonem podsunął jej krzesło. Usiadła, obrzuciła wzrokiem towarzystwo przy stole – i z przerażenia krew zastygła jej w żyłach…
             Wszystkie siedzące obok osoby dobrze znała: był tu jej stryj, jej babka, jeden z nauczycieli, pewien lekarz – przyjaciel ojca, jego żona, siostra gospodyni oraz ośmioletni chłopiec, syn przyjaciela ojca… Lecz wszyscy ci ludzie już od dawna – nie żyli.
          Skamieniała ze zgrozy, włosy zjeżyły się jej na głowie, serce zaczęło walić… Znowu popatrzyła na swoich makabrycznych współtowarzyszy, nie myliła się… nie! Pomyłka była wręcz niemożliwa… I głosy te same… Mary nie zwracały na nią uwagi, jakby jej tu nie było, rozmawiały cicho, ale z ferworem o całkiem obojętnych sprawach. Na nią w ogóle nie patrzyły… Za to przyglądali jej się ludzie od sąsiednich stołów… Wśród nich również rozpoznała wielu swoich znajomych – wszyscy oni by byli wszak nieżyjący.
          Długi czas siedziała w letargicznym osłupieniu, z całkowitą pustką w głowie… Zaczął się nowy taniec… Jej nikt nie poprosił… Zadowolona była z tego i nadal siedziała w otępieniu – nie przyszło jej nawet na myśl, żeby opuścić to straszliwe towarzystwo. Taniec skończył się, tańczący powrócili na swoje miejsca… A ona wciąż siedziała jak bez duszy, w kamiennym bezruchu…
          Dano znak do następnego tańca… Wtem otworzyły się drzwi sąsiedniego pomieszczenia i szybkim krokiem wszedł przez nie – doktor Grabner. Helenie ścięła się krew w żyłach.
          – Niech żyje pan organizator! – zawołało kilka głosów. – Kiedy nastąpi główny punkt programu?
              – Zaraz po tym tańcu! – odpowiedział Grabner. – Zaraz po nim zasiądziemy do uczty!
              Zgromadzeni zaklaskali radośnie, pary zaczęły wychodzić na środek sali.
             Helenę przejął gwałtowny strach, wzdrygnęła się i wytężając wszystkie siły usiłowała wstać – ale ciągle była jak przemieniona w kamień. Jej przerażenie wzrastało… Pianista już podchodził do swego instrumentu… W tym momencie syn siedzącego obok lekarza zwrócił się do ojca i spytał z zaciekawieniem, wiercąc się przy tym zwyczajem wszystkich dzieci:
             – Tatusiu, co dostaniemy na tę ucztę?
             – Żywe ciało, Karolku! Żywe, młode dziewczęce ciało!
             – A do picia?
             – Krew! Żywą, młodą dziewczęcą krew!
          W tej chwili rozległy się dźwięki pianina i zaczęto tańczyć… A Helena, która dosłyszała rozmowę ojca z synem, wreszcie wyzwoliła się ze stanu obezwładnienia. Przejęta nieopisaną grozą zerwała się z krzesła i roztrącając tańczące pary rzuciła się do drzwi, którymi weszła. Nikt jej nie zatrzymywał, nikt nie zwracał na nią uwagi… Nacisnęła klamkę – lecz drzwi były zamknięte.
            Szarpała rozpaczliwie klamką – drzwi jednak się nie otworzyły. Wtem przypomniała sobie, że za tą salą są dalsze pomieszczenia… Może tamtędy uda jej się uciec. Znowu przecisnęła się wśród tańczących, dopadła drzwi, którymi przed chwilą wszedł Grabner, i wbiegła do sąsiedniej sali… Była również oświetlona… Siedział tutaj znajomy młody urzędnik, trzymając w objęciach jej dawną przyjaciółkę; oboje zmarli już przed kilkoma laty… Sala nie miała okien – ale w głębi były drzwi… Helena jak szalona wbiegła do trzeciego pomieszczenia. Ta sala była pusta, też pozbawiona okien – i już żadne drzwi nie wiodły stąd dalej. Była w pułapce…
            Zdjęta rozpaczą, rozejrzała się dokoła, chcąc się przynajmniej ukryć. Nogi uginały się pod nią… Spostrzegła pod ścianą wielką szafę. Drzwi szafy były uchylone… Wślizgnęła się do środka… Wtem uświadomiła sobie, że jest tam jeszcze ktoś – na jej widok rzucił się do ucieczki: był to Grabner… Zniknął za tylną ścianą szafy i zamknął ją za sobą.
         Helena zatrzasnęła drzwi. Otoczyła ją ciemność… Nogi odmówiły jej posłuszeństwa… Półżywa usiadła… Wciąż dźwięczała jej w uszach grana na pianinie melodia i szuranie nóg tańczących… Siedziała tak z minutę… Ale nagle przypomniała sobie o uczcie – i zerwała się…
           Uprzytomniła sobie, że Grabner uciekł przez tylną ścianę szafy… Uchyliła drzwi, aby wpuścić trochę światła; zobaczyła, że do tylnej ściany przytwierdzone jest żelazne kółko… Pociągnęła je ku sobie – ściana otworzyła się. – Helena wsunęła się w czarny otwór i w gęstych ciemnościach co tchu pobiegła przed siebie. Ciągle jeszcze goniły ją dźwięki walca… Wreszcie przestała je słyszeć… Nie zastanawiając się, że może gdzieś spaść, rozbić sobie głowę, biegła dalej wąskim korytarzykiem, który początkowo opuszczał się w dół, potem zaś droga się wyrównała…
          Biegła tak z dziesięć minut… Wtem korytarz rozjaśniło słabe dziwne światło… Po chwili Helena spostrzegła przed sobą coś leżącego na ziemi; była to trumna… Przeskoczyła ją i biegła dalej… Znów leżała przed nią trumna, i jeszcze jedna – i jeszcze jedna. Wtedy zorientowała się, co oświetla korytarz: wszędzie, gdzie zwróciła oczy, widziała fosforyzujące kości, czaszki – leżały na ziemi, sterczały ze ścian i stropu… Pojęła, że znajduje się na cmentarzu, a raczej pod cmentarzem, wśród trumien…
          Ale nie napełniło jej to zgrozą. Skonstatowała zupełnie chłodno: „Aha! Nieboszczycy z tego cmentarza wyszli podziemnym korytarzem na świat, pohulać sobie!” Myśli miała zaprzątnięte Grabnerem, który uciekł przed nią z szafy… Coś jej mówiło, że lada chwila go ujrzy – i była ciekawa, w jakiej postaci go zobaczy, czym właściwie jest jej narzeczony…
          Nagle posłyszała za sobą coraz rozgłośniejszy gwar i wściekły tupot nóg… Wkrótce rozróżniła głosy:
          – Uczta! Uczta! Żywe dziewczęce ciało i krew! Grabner, dotrzymaj słowa!
        Znów ogarnęła ją zgroza; jak strzała rzuciła się do ucieczki. Nieboszczycy byli coraz bliżej, doganiali ją… Przeskakiwała trumnę za trumną. Nagle potknęła się o jedną – i upadła… Wieko trumny uniosło się – wyskoczył z niej Grabner – i z rozpostartymi ramionami zastąpił uciekinierce drogę, chwycił ją w objęcia, zerwał jej z kapelusza długi zawój i okręcił wokół szyi…


          Następnego ranka, gdy domownicy poszli obudzić narzeczoną, znaleźli ją leżącą w łóżku, uduszoną własnym zawojem. Nieszczęśliwy wypadek czy samobójstwo? – Nikt nigdy się nie dowiedział.


Przełożyła Cecylia Dmochowska

Opowiadanie znajduje się w antologii Czas i śmierć. Antologia czeskich opowiadań grozy z XIX i początków XX wieku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz